czwartek, 7 kwietnia 2011

Cheeseburger & milkshake

Wiem, że 7 rano to dziwna pora na wpis na blogu kulinarnym. Niestety-muszę się czymś zająć zanim pójdę na zajęcia. Wstałam bowiem o 6 rano aby dotrzeć na korki o 8. O 7.15 zwarta i gotowa, sięgam po telefon, żeby już wyjść z domu i co odkrywam? Że korki odwołane. Nerw. 
Zdjęłam więc kurteczkę, czapeczkę i buciki, zaklęłam szpetnie i zasiadłam do komputera. Głodna jestem jak diabli, zwłaszcza jak patrzę na te zdjęcia i myślę o przepysznych burgerach, które jadłam we wtorek. 
Cheeseburger. Amerykański klasyk, którego chyba nie trzeba przedstawiać. Należy jednak wspomnieć o skomplikowanej relacji, jaką mam z tym daniem. Kilka lat temu, podczas pierwszej wyprawy do Stanów miałam 'przyjemność' pracować w Burger Kingu. W zasadzie powinnam usunąć ten cudzysłów, bo przyjemność faktycznie była. Pracowałam z fajną ekipą, nie męczyłam się nadto, zarabiałam jakieś pieniądze. Jedyny minus- zobaczyłam jak traktowane jest jedzenie w fast foodach. I co? I 3 tygodnie po powrocie z USA radośnie poszłam do maka. Niechaj będzie, ze mam plebejski gust, żem mało wyrafinowana i w głębi duszy zawsze będę miłośniczką ziemniaka i kotleta. Niech tak będzie, jeśli pozwoli mi to bez skrępowania cieszyć się wyborną, krwistą wołowiną. Ortodoksi powiedzą, że burger z patelni to nie prawdziwy burger. Prawdziwy jest z grilla. Ma posmak dymu i wyraźne kreski odciśnięte przez ruszt. Zgadzam się- grillowany jest lepszy. Ale ja nie mam grilla, więc zadowalam się tym z patelni. I wiecie co? Jest pyszny!


Cheeseburgery
500 g mielonej wołowiny (błagam, nie zastępujcie jej wieprzowiną!)
1 saszetka Sazon
1 łyżka Adobo
4 bułki do burgerów (uwielbiam gąbczaste ciasto, z którego są zrobione)
4 plasterki sera
4 liście sałaty
1/2 czerwonej cebuli
dowolne inne warzywa np. pomidory, ogórki, świeży szpinak, pieczarki, etc.
ogórki konserwowe (burger bez pikli się nie liczy, ja sięgam po małe korniszonki z chilli--do kupienia w Lidlu)
keczup i majonez
oliwa z oliwek i masło

Teraz zastanawiacie się czym do diabła jest Sazon i Adobo? Otóż są to meksykańskie mieszanki przypraw robione przez Goyę. Jestem zwolennikiem upraszczania życia, więc zamiast sama kombinować--ilekroć jestem w Stanach kupuje największe opakowania tych dwóch mieszanek. Jak zrobić własne Sazon? Mieszamy pieprz, kumin, oregano, sól, czosnek i odrobinę słodkiej papryki. Adobo? Granulowana cebula, granulowany czosnek, oregano, sól i pieprz.

Mięso wymieszaj z przyprawami i odstaw do lodówki na minimum pół godziny. Następnie podziel je na 4 części i z każdej zrób cienki krążek. jak zrobić idealnego burgera? Najłatwiej przy użyciu prasy do mięsa, ale kto ją ma? Jeśli nie masz wprawy w ręcznym formowaniu sięgnij po duże wieczko od słoika, wyłóż je folią, wyklej mięsem, następnie wyjmij burgera razem z folią i przełóż na patelnię (oczywiście już bez folii, :-)). Grunt, żeby burgery były dosyć cienkie  (ok 2 cm) i duże. Skurczą się podczas smażenia. Na patelni rozgrzej oliwę z oliwek. Następnie dodaj łyżkę masła. Smaż na wolnym ogniu, z obu stron. Jeśli lubisz krwiste burgery (jak ja) wystarczą 3 minuty z każdej strony. Jeśli lubisz wysmażone--przełóż je na drugą stronę gdy na wierzchu pojawi się duża ilość krwi (ok 5 minut z każdej). Kiedy obrócisz kotlety, ułóż na wierzchu każdego plasterek sera.
W międzyczasie podgrzej bułki (w mikrofali lub piekarniku). Na bułce ułóż warzywa, zaczynając od sałaty. Drugą połówkę posmaruj majonezem. Wysmażonego burgera ułóż na warzywach, polej keczupem, przykryj drugą bułką i gotowe.

Czekoladowy milkshake

1/2 litra lodów czekoladowych
1/2 szklanki mleka
kilka kostek lodu

Uwielbiam takie przepisy :-) Lód zmiksuj z mlekiem, dodaj lody i miksuj ok 3 minut.  Gęsty i zimny shake pasuje wyśmienicie do krwistego cheesburgera. 


A gdzie zjeść najlepsze burgery? W Stanach stawiam na małe, lokalne diners, zwłaszcza w Hampton Bays. Mają najlepsze frytki świata i kotlety tak dobre, że zjadam 2 bez problemu (a są spore). W NYC moja ulubiona burgerownia jest we Wschodnim Harlemie- nazywa się Joy i mieści na 1567 Lexington Ave (na rogu Lex i 100th Str). Jest malutka, prowadzona oczywiście przez Latynosów i serwuje tak fenomenalną wołowinę, że nic się z nią nie równa. No może ich megaczekoladowe koktajle. A za całość nie zapłacisz więcej niż $20. A w Polsce? W Warszawie króluje Sketch. Buły są drogie, ale bardzo dobre. Jest tylko jeden mankament- nie mają SERA! Dasz wiarę? Knajpa w samym środku europejskiego miasta nie ma sera. Takiego problemu nie ma toruński Widelec. Mięsko dobre, tylko trochę za bardzo przypomina mielone na tatara i burgery są ciut za grube, jak na mój gust. Ale mają super frytki i dodatki godne polecenia. 
W weekend jadę do Poznania. Może znajdę kolejną ulubioną burgerownię?

2 komentarze:

  1. To nie jest kraj dla hamburgerów, Kisiel ;) Jakiś czas temu też popełniłam chałupniczego hamburgera i jednak mi nie smakował. W maku się nie stołuję, w USA nie byłam... ale czuję podskórnie, że to nie to ;) Za to Twój milkshake bardzo bardzo :) Podziwiam żołądkowe zdolności łączenia smaków, chyba zahartowany ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Żołądek zaiste, niejedno przeszedł :-) Fajnie byłoby zostać polskim Adamem Richmanem. Jeździć po kraju i jeść na wizji.

    Faktycznie, to nie jest kraj dla hamburgerów. To chyba w ogole nie jest kraj dla wołowiny. Ale ja lubię przegrane sprawy, więc będę szukać dalej :-) Choć muszę przyznać, że łatwiej chałupniczo zrobić w Polsce hamburgera niż stek. Z tym to jest dopiero przeprawa!

    OdpowiedzUsuń