środa, 28 grudnia 2011

Warsaw Cheese Stake czyli Superkanapka

No i wracam dzisiaj do pracy. Z mojego urlopu nici. Ale odbiję sobie w lutym, bowiem w pierwszy dzień świąt udało mi się upolować supertani hotel w Paryżu, więc wybieram się z Nat na makaroniki do żabojadów. Fajnie. Gdybym nie musiała iść dzisiaj do pracy, siedziałabym w domu, czytała książki, grała w pokera z siostrą i szwagrem (a całkiem dobrze mi szło ostatnio). No i mogłabym sobie pozwolić na prawdziwy, wyluzowany lunch. Gdybym była w USA wybrałabym Philadelphia Cheese Stake. Cienko pokrojony stek wołowy grilowany z cebulą i serem. Podany w mięciutkiej, podłużnej bułce. Ale, że jestem w Warszawie to stworzyłabym własną wersję tej kanapki. Trochę bardziej wyrafinowaną i supersytą.

Warsaw Cheese Stake Sandwich

1 ciabatta
200 g rumsztyku
75 g sera camembert
1 garść roszponki lub innej sałaty
2 ząbki czosnku
1/2 pęczka pietruszki
oliwa z oliwek
kawałek papieru do pieczenia

1. Mięso wyjmij z lodówki na pół godziny przed grillowaniem. Posyp solą i pieprzem. Piekarnik rozgrzej do 180 st. C. Pietruszkę i czosnek drobno posiekaj. Dodaj 2-3 łyżki oliwy z oliwek. Ciabattę przetnij wzdłuż do połowy. Do powstałego otworu wepchnij pastę z pietruszki i czosnku. Papier do pieczenia zgnieć w kulkę i wsadź pod zimną wodę. Powinien namięknąć. Wówczas zawiń bułkę w mokry papier i wsadź do piekarnika na ok 10 minut. Dzięki mokremu "okładowi" skórka będzie chrupiąca a środek miękki i aromatyczny.

2. Rumsztyk wrzuć na dobrze rozgrzaną patelnię grillową i smaż ok 3 minuty z każdej strony. (W zależności od grubości. Najlepszym wskaźnikiem są kropelki krwi, które pojawią się na powierzchni. Wówczas należy stek obrócić i smażyć jeszcze chwilę. I bardzo proszę, nie marnujcie dobrej wołowiny na mocnowysmażone steki. Krwiste, albo półkrwiste. Każde inne są zbrodnią przeciwko smakowi i krowom.)

3. Ser pokrój w plasterki. Mięso pokrój w jak najcieńsze plastry, wręcz skrawki. Ciabattę wyjmij z piekarnika, przekrój do końca. Na spód połóż sałatę, na nią mięso i ser. Przykryj drugą połówką bułki. Pałaszuj z selerową sodą (o ile można takową dostać w Polsce) albo bardziej powszechnym, czerwonym winem.

Pyszna ciabatta z wołowiną i camembertem.


środa, 21 grudnia 2011

czekoladowy mus Nigelli


Wróciłam z Berlina. Było super. Staw skokowy nadal skręcony. Gardło zachrypnięte, gorączka. Zmęczona jak husky po wyścigu dookoła Alaski. Więc wyjmuję jeden pucharek z lodówki, ładuję się do łóżka, włączam film i czekam aż ten miesiąc się skończy, bo to nie jest Mój miesiąc.

Ekspresowy mus czekoladowy
3 porcje


75 g marshmallow (mogą być te najtańsze, kolorowe)
25 g masła
125 g dobrej ciemnej czekolady
2 łyżki wrzątku
140 ml kremówki

1. Pianki, masło i czekoladę włóż do garnka. Zalej wrzątkiem. Całość podgrzewaj na małym ogniu aż składniki się rozpuszczą. Mieszaj co jakiś czas.

2. Kremówkę ubij na supersztywną pianę. Wymieszaj z czekoladą. Mus przełóż do pucharków i odstaw do lodówki aby się schłodził. (Ja korzystam z wersji ekspresowej i stawiam na zewnętrznym parapecie na 15 minut. Przy tych temperaturach stygnie błyskawicznie).

3. Aby upewnić się, że dobijasz wątrobę, podawaj mus z bitą śmietaną :-) I uwierz mi, porcja 125 ml przerasta możliwości większości czekoladoholików.


sobota, 17 grudnia 2011

Sernik kajmakowy idealny na Święta


Jeśli myślicie, że era sernika się skończyła- jesteście w błędzie :-) U mnie nadal króluje twaróg. To znaczy, teraz króluje Berlin, ale o tym innym razem. Szukam prezentów świątecznych dla rodziny. A jeśli wy szukacie przepisu na świąteczne ciasto, to możecie zakończyć poszukiwania. W ciemno zdecydować się na sernik i wybrać ten przepis, albo którykolwiek inny. Bo nie znam człowieka, który nie lubi sernika. Zatem miłej niedzieli i owocnych zakupów (bo pewnie podobnie jak ja, zostawiliście je na ostatnią chwilę i z obłędem w oczach biegacie po sklepach. przynajmniej niektórzy).
Pomysł zaczerpnięty z kotlet.tv.

Sernik kajmakowy z niebiańską polewą ze śmietany
tortownica 25 cm

250 g herbatników
100 g masła
900 g twarogu (tym razem użyłam President 0% i wyszło super)
400 g kajmaku, masy krówkowej, etc.
3 duże jajka
5 łyżek cukru
3 łyżki mąki
polewa śmietanowa

1. Jak zawsze: ciastka rozkrusz blenderem na pył. Dodaj masło i miksuj aż powstanie mokry piasek. Na tortownicę zabezpieczoną przed wyciekaniem masy (folia aluminiowa z zewnątrz+ pergamin w środku) wyłóż ciastka i mocno dociśnij. Piekarnik rozgrzej do 160 st. C.

2.  Kajmak, twaróg, jajka i cukier ubij na niskich obrotach miksera, do połączenia składników. Dodaj mąkę. Wymieszaj. Masę przelej na ciasteczkowy spód. Przykryj folią i piecz 70 minut, aż boki będą ścięte.

3. Wyjmij sernik z piekarnika, posmaruj ubitą śmietaną i piecz jeszcze 15 minut, nadal przykryte folią. Sernik wstaw na noc do lodówki. Możesz też, zamiast śmietany wykorzystać pozostały kajmak (puszka ma z reguły 450 g) i posmarować nim schłodzone ciasto.

piątek, 16 grudnia 2011

aglio olio z oliwą truflową


Nawiązując do filozofii prostoty, którą wyłożyłam w poprzednim poście daje przepis na superproste, ultrawłoskie i megasmaczne (nie dość, że "trójka" to jeszcze hiperbole- tak, jestem w dobrym humorze) danie. Potrzebujesz dobrego makaronu (ja ostatnio zajadam się bucatini Primo Gusto albo Barilla)  i oliwy. Reszta to kwestia gustu. Trochę parmezanu, pietruszki, soku z cytryny. Na co akurat masz ochotę. I kieliszek białego wina. I nogi na wysokość lamperii (u mnie to obowiązkowe, bo koncertowo zleciałam ze schodów w pracy i mam skręconą kostkę*). I film. Nadrobiłam ostatnio filmowe zaległości i z czystym sercem polecam: "50/50" jeśli lubisz pogodne dramaty o raku i Setha Rogena; "Like crazy" jeśli kiedykolwiek byłaś/byłeś w związku na odległość; "Transformers 3" jeśli pamiętasz filmy animowane, a zamiast grania w gry wolisz je oglądać. Zatem, najpierw 7-12 minut w kuchni, potem 90-160 minut przed telewizorem.

Bucatini aglio olio z oliwą truflową
1 porcja

100 g bucatini albo inszego spaghetti
kilka łyżek oliwy truflowej
2 ząbki czosnku
sok z połówki cytryny
parmezan
natka pietruszki


Makaron ugotuj al dente. Czosnek drobno posiekaj. Oliwę podgrzej na patelni. Wrzuć czosnek i smaż chwilę. Dodaj odcedzony makaron. Polej sokiem z cytryny, posyp posiekaną pietruszką i parmezanem. Dokładnie wymieszaj. Dopraw solą i pieprzem. Jedz, póki ciepłe.


A do makaronu koniecznie dobrze schłodzone chardonnay.

* Po skręceniu kostki mam dwie refleksje: polski ostry dyżur działa na bardzo dziwnych zasadach. Pacjenci włóczą się sami po szpitalu, bez żadnej identyfikacji czy informacji. Nikt nie kontroluje, czy dotarli na tę ortopedię czy nie. I w ogóle słabo. Ale nie tak słabo jak z dobrym wychowaniem i empatią u polskich dziennikarzy płci męskiej. Otóż, proszę państwa, gdy spadłam z tych cholernych schodów w pracy (niosłam duży karton, torebkę i torbę) za mną szło dwóch panów z pewnego miesięcznika. Ja leżałam na chodniku jak rozjechana żaba, a oni szli dalej. Ja nie mogłam się podnieść, a oni szli dalej. Tak jest, nawet nie zapytali, czy nic mi nie jest. Nic. Ani słowa. Wniosek? Nie upadać. Nie skręcać stawu skokowego. A już na pewno nie liczyć na pomoc ze strony ludzi pracujących w tym samym budynku. (nerw i niedowierzanie)

wtorek, 13 grudnia 2011

Wspaniały sernik z białą czekoladą

Drewniany widelczyk zabrany z jakiejś cukierni. Gdzie można takie dostać?

Piję zupełnie niedobre wino, które stało otwarte zdecydowanie zbyt długo. Słucham na okrągło trzech piosenek. Zastanawiam się, gdzie uleciała cała moja wena. Zawsze tak jest: jak piekę to mam milion pomysłów co napisać. Anegdotkami sypię jak z rękawa. Piekarnik nie może się nadziwić mojej błyskotliwości. A jak siadam przed komputerem- bach. Jakbym znowu miała 12 lat i usiłowała dać walentynkę chłopcu, który przeokrutnie podobał mi się przez całą podstawówkę- pustka w głowie, elokwencja= 0. "Masz", powiedziałam i czym prędzej uciekłam do łazienki. I przez tydzień nie miałam odwagi na niego spojrzeć. Teraz chyba też tak będzie: dam przepis i zniknę. Wiem, że zachowywanie się jak dwunastolatka to nie najlepszy sposób, żeby się odmłodzić, ale innych pomysłów nie mam. Liczę, że weekendowa wyprawa do Berlina coś zmieni (Marta, Nat- liczę na was). Mam nadzieję, że za tydzień w poniedziałek uraczę was postem przejmującym, błyskotliwym i zabawnym. Pełnym niebełkotliwej poezji, bez koszmarnych metafor. 
A tymczasem daję przepis na sernik. Zdaniem Kaśki, najlepszy sernik jaki jadła. Z początku niepozorny, dopiero potem odkrywa całe spektrum smaków. Najpierw intensywny kokos, potem ciasteczka a gdy na koniec do mózgu dociera informacja o białej czekoladzie trzeba sobie przypominać, że to przecież tylko sernik. Piekłam go jak przyjechała Natalia. Nie pamiętam o czym rozmawiałyśmy, pewnie o Bardzo Ważnych Rzeczach w rodzaju jej pana od prawa i ostatniego odcinka Glee. A potem wsadziłam łyżkę do miski z śmietaną 22% ubitą z cukrem i ekstraktem kokosowym i zrozumiałam jak musieli czuć się alchemicy natrafiając na właściwy trop. Euforia i spokój jednocześnie. I niezachwiana pewność, że niewiele jest na świecie rzeczy tak dobrych jak to. I jeszcze duma, bo w końcu to spod moich rąk wyszło. Ilekroć coś mi nie wychodzi w kuchni przypominam sobie tamten smak i tamto uczucie: euforia, spokój i niezachwiana pewność. Bo jak nie wychodzi, to znaczy, że jest przekombinowane. Że trzeba się zatrzymać i uprościć. Przepis, sytuację. Zamiast uciekać do łazienki i czekać aż sam się domyśli powiedzieć wprost. W mordę przecież nie da. (Raczej, no chyba, ze ma agresywną partnerkę, ale u dwunastolatków to rzadkie.)
Dobra, przepraszam za filozofię. A oto po co tutaj jesteś:




Sernik z białą czekoladą pod śmietanową pierzynką
tortownica 25 cm

250 g ciasteczek digestive
75 ml roztopionego masła
350 g białej czekolady dobrej jakości
120 ml kremówki
700 g kremowego serka (użyłam serków "Emliki")
1/4 szkl drobnego cukru
4 jajka
3 czubate łyżki mąki
450 ml śmietany 22%
1/4 szkl cukru
1 łyżka ekstraktu kokosowego albo likieru


1. Ciastka rozkrusz blenderem na pył. Dodaj masło i miksuj aż powstanie mokry piasek. Na tortownicę zabezpieczoną przed wyciekaniem masy (folia aluminiowa z zewnątrz+ pergamin w środku) wyłóż ciastka i mocno dociśnij. Do wygładzania sprawdzi się duża łyżka albo kula do ciasta. No albo stare dobre ręce :) Odstaw do lodówki.


2. Rozgrzej piekarnik do 150 st. C. Zagotuj kremówkę, dodaj pokruszoną białą czekoladę. Wymieszaj aż czekolada się rozpuści i odstaw aby masa trochę się schłodziła. W dużej misce ubij serek z drobnym cukrem. Dodawaj po jednym jajku i ubijaj na wolnych obrotach miksera. Dodaj schłodzoną masę czekoladową i mąkę. Wymieszaj.

3. Masę serową przelej na spód z ciasteczek. Wierzch przykryj folią aluminiową i piecz na obu grzałkach, ok 60 minut. Gdy wierzch się zetnie wyjmij sernik z piekarnika. Zwiększ temperaturę do 200 st. C.

4. Kwaśną śmietanę ubij z cukrem i ekstraktem kokosowym na sztywną pianę. (Gdy będzie gotowa, nabierz łyżką, wsadź do buzi i rozkoszuj się spożywczym orgazmem, jakiego nie powstydziłby się Ian Kerner i cała redakcja amerykańskiego Cosmo.) Przełóż pianę na sernik, rozsmaruj szpatułką, nie musi być superrówno i ponownie przykryj folią. Wstaw do piekarnika na kolejne 10 minut. Piana ma się ściąć, ale nie może zbrązowieć. Na koniec, jak zwykle, wstaw na noc do lodówki.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Sałata z indykiem, mango i owocowym dressingiem




Będę jeść zdrowo, powiedziałam sobie po raz milion pięćsetny. W miarę się trzymam, jeśli nie liczyć wczorajszych ciastek i orzechowego kajmaku. W pracy jem jogurciki i sałatki i czekam aż moje ciało zacznie się odwdzięczać gubiąc kilogramy. Póki co, jest chyba mocno zaskoczone ilością surowizny jaką w nie ładuję. Mam nadzieję, że si przyzwyczai i zacznie chodzić na biopaliwach. Póki co, wymyślam kolejne sałatki i testuję je na sobie. I coraz bardziej przekonuję się do łączenia owoców z mięsem. Póki co, łagodnie i bez hardkorów: mango i granat z indykiem. Smakuje dobrze no i ładnie wygląda. Słodkawy, cytrynowy dressing jest wspaniały. Daje nadzieję, że wiosna jeszcze kiedyś wróci, że będzie słońce i chęć do życia. Bo póki co, to mam chęć nie wychodzić z łóżka do kwietnia. No może poza czwartkiem, bo jadę do Berlina. Więc proszę trzymać kciuki, żeby euro spadło, a temperatury wzrosły na weekend, bo w planach są spacer po świątecznych marketach i wizyty w knajpach, w tym z etiopskiej, więc będzie się działo.

A tymczasem, udam się do sklepu po kolejną porcję wspaniale dojrzałego mango, soczystej papai i gigantycznego granata. A sklep ten to Biedronka (przysięgam, że nie mam z nimi żadnego dealu reklamowego, po prostu są blisko i jak mają dobre rzeczy, to mówię, coby inni też skorzystali).


Sałata z grillowanym indykiem, mango i granatem
2 porcje

200 g sałaty (ja mam pół na pół roszponkę i miks sałat)
4 małe sznycle z indyka
1 kostka rosołowa wołowa
1/2 granata
1 mango
100 g sera brie lub innego pleśniowego
miód
sok z cytryny
ocet jabłkowy
oliwa z oliwek
sól

1. Kostkę rosołową rozgnieć, dodaj trochę oliwy i rozetrzyj na pastę (reklamowy patent Marco Pierre'a White'a). Sznycle posmaruj pastą i odstaw na 10 minut. Następnie przerzuć je na rozgrzaną patelnię grillową i smaż po 4 minuty z obu stron (krócej w zależności od grubości). Ciepłe mięso pokrój w małe kawałki (albo po barbarzyńsku porwij).

2. Mango obierz, wytnij zdrewniały środek, a miękki miąższ pokrój. Z połówki granatu wyciągnij ziarenka. Jeśli jest bardzo dojrzały wystarczy popukać w skorupkę i samo wypadnie. Ser pokrój w plasterki. Wszystkie składniki delikatnie przemieszaj. Dodaj mięso.

3. Przygotuj dressing: do słoiczka wlej miód, sok z połowy cytryny, kilka kropel octu i oliwę, dodaj odrobinę soli (proporcje zależą od preferencji- ja lubię słodki dressing, więc daję więcej miodu). Zakręć pokrywkę i wymieszaj. Polej sosem przed podaniem.

sobota, 10 grudnia 2011

Najlepszy sos barbeque i żeberka.


Natalii nie karmią za dobrze w tej Dąbrowie. Dobrze, że ma mnie :-)

Sweetlordbabyjesus, pomyślałam próbując tego sosu. Nie wiem, czy kiedykolwiek jadłam lepszy. A jestem fanką sosu BBQ więc z niejednego słoika/ butelki go jadłam. Dobry sos BBQ jest słodkawy, ale lekko kwaśny. Z wyczuwalnym miodem i nutą grillowego dymu. Nie jest łatwo go zrobić. Nie może być zbyt ostry, ani mdły. Musi mieć milion warstw smaku, które wyczuwa się po kolei. I dlatego zawsze mnie przerażała wizja robienia go samodzielnie. Ale że dostępne w PL sosy nijak się mają do tych, w których zakochałam się w US, to musiałam sama pokombinować. Za bazę wzięłam przepis niezawodnej Iny Garten (I <3 INA!) i trochę go zmodyfikowałam. Oryginał napotkałam na swojej drodze kilka lat temy oglądając Barefoot Contessa  na Food Network. Ale wtedy ilość składników mnie przerażała. Większość była totalnie egzotyczna. A kiedy przyjechała Natalia i chciałam ją czymś ugościć, zajrzałam do lodówki i szafek i okazało się, że mam wszystko poza hoi-sin, więc myk do sklepu (hoi-sin robi Blue Dragon i chyba Tao-Tao) i do dzieła!



Najlepszy na świecie sos BBQ
przepis na 6 szkl


1 duża cebula
3 ząbki czosnku
1/2 szkl oleju
1 szkl przecieru pomidorowego
1 szkl octu jabłkowego
1 szkl miodu
1/2 szkl sosu Worcestershire (bez problemu kupisz w Tesco)
1 szkl musztardy Dijon
1/2 szkl sosu sojowego
1 szkl sosu hoi-sin
2 łyżki ciemnego cukru muscovado
2 łyżki chili
1 łyżka kuminu (ha! też mają w Tesco!)
1/2 łyżki słodkiej papryki w płatkach

1. Cebulę drobno posiekaj. Czosnek rozgnieć. W garnku z grubym dnem rozgrzej olej. Dodaj warzywa i smaż 15 minut na małym ogniu, aż cebula zacznie się rozpadać.

2. Dodaj pozostałe składniki. Gotuj 30 minut, bez przykrycia. Gotowy sos używaj jako marynatę do mięs albo dip.

Pieczone żeberka w sosie BBQ
3 porcje

1 kg żeberek wieprzowych
1,5 szkl sosu BBQ
woreczek do pieczenia

1. Żeberka potnij na porcje, po 3 kostki. Używając pędzelka spożywczego dokładnie "pomaluj" mięso sosem. Przełóż do plastikowego pojemnika lub zamykanego woreczka. Dolej 1/2 szkl sosu i potrząśnij tak, aby mięso było dkoładnie pokryte. Wstaw do lodówki na min. 3 godziny a najlepiej na całą noc/ albo dzień.
2. Żeberka wyjmij z lodówki na pół godziny przed pieczeniem, aby nabrały temperatury pokojowej. Piekarnik rozgrzej do 160 st C. Następnie wyjmij je z marynaty, obsmaż z każdej strony na patelni grillowej. Ciepłe mięso przełóż do woreczka do pieczenia albo brytfanny, podlej pozostałym sosem (ten od marynowania+ to co nie zostało wykorzystane, razem 1.5 szkl).
3. Piecz 60 minut w 160 st. C, aby żeberka były miękkie i soczyste. Podawaj z puree ziemniaczanym i sałatą albo inszą fasolką szparagową. Mniam!


piątek, 9 grudnia 2011

Sernik chałwowy



W fabryce sernika praca nadal wre. Na weekend przeniosłam wytwórnię do Kwidzyna i zafundowałam mojej rodzinie (sto lat, Mamo!) niesamowity deser. Mocnochałwowy, ciężki, kremowy ale z kawałkami chałwy, które fajnie chrupały. Doskonały. Tylko na prawdę bardzo, bardzo ciężki. Moja, w zasadzie młoda i średnio doświadczona przez życie, wątroba miała pewne obiekcje jak zjadłam dwa kawałki. Ale jak się zachowa umiar, też może być przyjemnie. I ta polewa z chałwy i kremówki! Kaloryczna poezja!

Niestety ciasto wymaga cierpliwości zarówno w kwestii pieczenia, jak i konsumowania, bo musi się schłodzić przez noc, żeby nabrać odpowiedniej konsystencji. Ale warto, warto, warto. Tylko na wagę potem stawać nie warto :-) Albo trzeba biegusiem na pilates czy inszą zumbę. Albo biegusiem do kuchni po kolejny kawałek. Jak ktoś ma ultraduży dom, to taka przebieżka może coś dać (czyt. jak ktoś jest Krystle i mieszka w Dynastiowej willi).

 


Sernik z chałwą i polewą chałwową
tortownica 25 cm

wszystkie składniki w temperaturze pokojowej

250 g ciasteczek np. digestive albo śmietankowych markizów
70 g masła rozpuszczonego
łyżka miodu
1 kg mielonego twarogu (np. z Biedronki albo President)
1 szkl cukru
4 jajka
125 ml gęstej śmietany (ja zakochałam się w Danone 22%)
3  czubate łyżki mąki ziemniaczanej
500 g dobrej chałwy
125 ml śmietany kremówki


1. Piekarnik rozgrzej do 180 st C. Tortownica musi być superszczelna, bo ciasto jest rzadkie, więc może wypłynąć. Na wszelki wypadek warto owinąć ją folią aluminiową z zewnątrz. Ciastka pokrusz albo zmiksuj blenderem. Dodaj miód i stopniowo dodawaj masło, miksując ciastka. Powinny mieć konsystencję mokrego piasku. Jeśli używasz markizów, zmniejsz ilość masła. Powstałym ciastem wyklej spód tortownicy. Możesz też wykleić boki. Tortownicę wstaw do lodówki.

2. Na wolnych obrotach zmiksuj twaróg i cukier. Stopniowo dodawaj jajka. Następnie dodaj mąkę i śmietanę i miksuj chwilę. Na koniec dodaj 350 g chałwy pokrojonej w dużą kostkę (chałwa będzie się rozpuszczać podczas pieczenia, więc jeśli będzie zbyt drobno pokrojona, w ogóle nie będzie wyczuwalna) i wymieszaj.

3. Ciasto wylej na herbatnikowy spód. Wierzch przykryj folią aluminiową. Piecz 30 minut na dolnej grzałce. Następnie zmniejsz temperaturę do 160 st C i piecz kolejne 45 minut. Kiedy boki ciasta będą ścięte, a środek płynny zdejmij folię i piecz na obu grzałkach 10 minut. Nie przejmuj się jeśli ciasto będzie lekko galaretowate- problem zniknie podczas chłodzenia. Wyłącz piekarnik, uchyl drzwiczki i zostaw ciasto na pół godziny. Po tym czasie wyjmij z piekarnika, poczekaj aż ostygnie.

4. Kremówkę zagotuj. Dodaj pokruszoną chałwę i wymieszaj na gładką polewę. Podgrzewaj chwilę. Gdy polewa zacznie gęstnieć zdejmij z ognia i polej nią chłodny sernik. Całość wstaw na noc do lodówki.








środa, 23 listopada 2011

Szybkie i dietetyczne farfalle z pieczarkami i szynką


Ostatnie dwa tygodnie były wspaniałe. Z zapałem realizowałam ideę domu otwartego, nie mylić z publicznym. Najpierw gościłam dwie Młode Lekarki (absolutoryjne gratulacje dla Karo i Mieci). W programie były krewetki z masłem orzechowym, zakupy, duże ilości wina i zwiedzanie knajp. Niestety zdjęć krewetek nie mam. Mogę pokazać zdjęcia zakupionych rzeczy. Potem było kilka dni z Wojtkiem. I znowu zdjęć brak. No bo co robić zdjęcia, skoro wiesz, że takich momentów się nie zapomina? Na szczęście przyjazd Nat oznaczał też przyjazd zagubionej połowy mojego mózgu. Tej, która odpowiada za robienie zdjęć. Są mocno reporterskie i z zatopionymi zębami, ale są. Niedowiarki, które potrzebują zobaczyć aby uwierzyć muszą się zadowolić moimi opisami i ewentualnie zapewnieniami Szanownych Gości, jeśli uda im się z rzeczonymi skontaktować. Przepisy na wszystkie pyszności będę dodawać stopniowo, bo trochę sie tego uzbierało. Miłośnikom serników polecam częste zaglądanie, bo nadchodzą trzy wspaniałe przepisy. Słowa klucze? Biała czekolada, pomarańcze, wiśnie, ciemna czekolada. Zatem cierpliwości. A póki co propozycja obiadowa, z cyklu: szybko, smacznie i o dziwo całkiem zdrowo.  Skąd ta pewność, że zdrowo? Bo zamiast tradycyjnego wiaderka śmietany jest serek typu Philadelphia, a zamiast tony sera, trochę półtłustego żółtego (czyli ser Hit z Ryk, jakkolwiek kretyńsko to brzmi :-)

 Farfalle z pieczarkami w kremowym sosie z białym winem
przepis na 2 porcje

200 g makaronu 
2 ząbki czosnku
350 g pieczarek
80 ml białego wina*
100 g szynki
200 g kremowego serka np. Philadelphia albo inszy Turek
lubczyk, tymianek
sól, pieprz
pietruszka
tarty ser

  1. Makaron ugotuj al dente w osolonej wodzie. Zanim go odcedzisz oczywiście i jak zawsze, na wszelki wypadek zostaw szklankę płynu. Może się przydać do sosu.
  2. Zmiażdżony czosnek podsmaż, dodaj pieczarki pokrojone w plasterki. Smaż dopóki nie zaczną puszczać wody. Podlej winem. Następnie dodaj pokrojoną w kawałki szynkę. 
  3. Gdy pieczarki będą miękkie, dodaj serek. Całość wymieszaj. Jeśli używasz makaronu spaghetti możesz dodać trochę wody od makaronu, żeby rozrzedzić sos. Wówczas będzie lepiej "oblepiał" pastę. Na koniec dopraw lubczykiem, tymiankiem, solą i pieprzem. 
  4. Makaron przełóż na patelnię, w której znajduje się sos. Wymieszaj. Podawaj posypane pietruszką i serem. Ilości według uznania, chociaż radzę, nie odpuszczać sobie pietruszki- nadaje fajny, świeży smak całemu daniu.
* Użyłam bardzo dobrego białego, hiszpańskiego wina z Biedronki. Niestety problem z nim jest taki, że było tylko w ofercie specjalnej, a na dodatek, butelki z białym dokładano do kartonów z czerwonym w proporcji 1:5. Więc sztuką było znaleźć na półce więcej niż 2 butelki białego. A było naprawdę dobre. I do picia i do gotowania.


wtorek, 15 listopada 2011

Domowy Twix (12 paluszków)




W zasadzie, to nie myślałam o Twixach robiąc ten deser. Ale Kaśki reakcja była jednoznaczna: o to jest jak Twix. Faktycznie, elementy składowe się zgadzają: ciastko, karmel, czekolada. Wymaga całonocnego chłodzenia i może być problem z krojeniem, ale warto. Estetycznie bywa różnie: moja polewa odmówiła posłuszeństwa (złe proporcje) i przez to pękała, zamiast pozwolić się kroić, ale reszta- bez zarzutu. Idealne do zapakowania w pudełko i na trzecie śniadanie do czwartej kawy w biurze. Nawet Maryla przyznała, że było doskonałe i inne niż cokolwiek, co było jej dane zjeść.

Domowe Twixy
przepis na 12 paluszków

spód
100 g masła
175 g mąki
4 łyżki cukru

karmel

175 g masła
115 g drobnego cukru
3 łyżki miodu
400 g mleka skondensowanego

polewa

200 g ciemnej czekolady
100 ml śmietanki 36%

Odkryłam w mojej szafce talerzyk ze starego "Przekroju".
  1. Piekarnik rozgrzej do 180 st C. Kwadratową formę o  boku 21 cm wysmaruj masłem. Z masła, mąki i cukru szybko zagnieć kruche ciasto. Wylep nim formę. Spód powinien mieć ok 2 cm grubości. Wierzch przykryj folią aluminiową i piecz ok 15 minut. Ciastko powinno być blade, ale nie surowe.
  2. Masło, cukier i miód zagotuj. Dodaj mleko skondensowane, zmniejsz gaz i gotuj aż masa porządnie zgęstnieje. Potrwa to ok godziny. Gdyby masa w ogóle nie zaczęła gęstnieć możesz się ratować dodając łyżeczkę mąki. 
  3. Karmel wylej na przestudzony spód. Wstaw do lodówki na min. 4 godziny, aby masa zgęstniała. 
  4. Czekoladę rozpuść. Dodaj śmietankę i lekko ubij. Gdy polewa zacznie gęstnieć wylej ją na zimny karmel. Wyrównaj i wstaw na noc do lodówki. Gdyby rano czekolada pękała podczas krojenia, ogrzej nóż. Możesz to zrobić w gorącej wodzie lub nad palnikiem (nie polecane w przypadku superdobrych, ostrych i drogich noży).

czwartek, 10 listopada 2011

Jogurtowe muffiny z wiśniami



Kulinarne mody, jak wszystkie inne, przemijają. Niewielka ilość trendów zamienia się w klasyki. Trencz Burberry, szminka MAC Russian Red, Casablanca. Czy muffiny wytrzymają próbę czasu? W moim rankingu z pewnością. Zwłaszcza, jeśli będą wilgotne, nieopadające i z niespodzianką. (Jezu, jakież obrzydliwe jest to zdanie, w swojej dwuznaczności. Może powinnam zmienić kategorię bloga i zaznaczyć, że jest dozwolony od 18 r.ż.?) I te takie są. Chociaż niestety, podobnie jak facet- zawodzą. Moja siostra robiła je w weekend i ... opadły. Ale współbiesiadnicy byli zadowoleni. Jak mawiają: na bezrybiu i rak ryba. A po kiepskich muffinkach mniejsze wyrzuty sumienia niż po kiepskim... Dobra, kończę te wywody. Skoro tu jesteś to interesują cię dobre muffinki a nie kiepskie doświadczenia. Oto one:


Dobre jogurtowe muffiny z wiśniami
przepis na 18 babeczek

375 g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
125 g masła
4 łyżki miodu
250 g jogurtu wiśniowego
4 łyżki wiśni (np. z kompotu, albo dżemu wiśniowego)
2 jajka

1. Piekarnik rozgrzej do 180 st. C. Masło rozpuść z miodem. Odstaw do ostygnięcia. Jajka wymieszaj z jogurtem i wiśniami.
2. Mąkę wymieszaj z solą i proszkiem do pieczenia. Dodaj płynne składniki i wymieszaj. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. W kuchni też. I może spowodować oklapnięcie. Zatem nie przesadzaj z mieszaniem, grudki są mile widziane.
3. Rzadkie ciasto przelej do papilotek. Piecz ok 20 minut, do suchego patyczka.

wtorek, 8 listopada 2011

Malinowa krajanka i książka Łapanowskiego


 Najpierw ciastko. Bo jak się chce czytać książki, to trzeba mieć coś do jedzenia. A jak się chce czytać książki to absolutnie koniecznie trzeba mieć ciastko. Najlepiej takie, które można zrobić szybko. I które będzie słodkie, ale nie za słodkie. Tak w sam raz, żeby przy lekturze wsunąć dwa kawałki. Albo więcej. Zatem najpierw pieczemy, a potem czytamy o książce Grzegorza Łapanowskiego, całkiem niezłej, skądinąd.
Nie wykluczone, że ciasto zrobi wrażenie na twoich znajomych. Na Kaśce zrobiło. Któregoś razu gdy wróciła do domu, ja szalałam w kuchni. Nie byłam pewna co z tego ciasta wyjdzie, więc mówię Kaśce, że piekę jakieś takie dziwne ciasto. I że ma zjeść i ocenić. I ona teraz wszystkim opowiada, że pod hasłem "jakieś takie dziwne ciasto" kryje się kruche, z malinami i migdałami. I ze to skandal, bo nazwa uwłaczająca jakości. Więc oto i właściwa nazwa: 

Krajanka z malinami i migdałami
przepis na blachę 21 cm x 21 cm

120 g masła
1,5 szkl mąki krupczatki
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
1/2 szkl jasnego brązowego cukru
1/4 szkl drobnego cukru
1 duże żółtko
3/4 szkl posiekanych migdałów
3/4 szkl dżemu malinowego

1. Piekarnik rozgrzej do 180 st. C. W misce wymieszaj mąkę, sól i proszek do pieczenia. 

2. Masło i cukry ubij na wysokich obrotach miksera. Masa powinna być jasna i puszysta. Dodaj żółtko. Zmniejsz obroty i stopniowo dodawaj mąkę. Na koniec dorzuć migdały i wymieszaj.

3. Na dno kwadratowej formy wyłóż połowę ciasta. Dociśnij aby było równe. Na wierzch wyłóż dżem. Rozsmaruj zostawiając centymetrowy brzeg, inaczej owoce wypłyną podczas pieczenia i przykleją się do formy. Wierz posyp pozostałym ciastem, Delikatnie dociśnij, aby uformować jednolitą warstwę. Piecz ok 20 minut. Wystudź i krój superostrym nożem.

Grzegorz Łapanowski "Smakuje", wyd. G+J, 31,90 zł

 27 października wybrałam się z Kaśką na promocję debiutanckiej książki Grzegorza Łapanowskiego. Przyznam się bez bicia, że brak telewizji sprawia, że nie rozpoznaję gwiazd polskiej sceny kulinarnej. Ale jak dostałam zaproszenie, to trochę sobie podczytałam o autorze i wiedziałam, że:
Grzegorz Łapanowski dumny i blady.
- jest młody (ale szczęściem, starszy ode mnie)
- znany z DD TVN i kuchni.tv
- porównywany do Jamiego Olivera (jak mnie wkurzają takie porównania! czy my nie możemy mieć po prostu Kasi Figury i Łapanowskiego, zamiast polskiej Marylin i polskiego Jamiego?!)
- ekologicznie zakręcony, promujący organiczną żywność, etc. etc. (to chyba podstawa tych porównań do J.O. + fryzura)

W Etno pojawiło się sporo gości.
Książkę dostałam nieco wcześniej. Więc mogłam ją sobie obejrzeć, zanim mogłam sobie obejrzeć Autora. Oboje posiadają tę samą cechę: kompaktowe rozmiary :-) I chyba skromność. Bo Łapanowski był z lekka zakłopotany. A może po prostu robił to, czego się od niego oczekuje? Wszak debiutujący autor nie powinien być zbyt pewny siebie, prawda? Toż to skandal by był, jakby człek napisał jedną dobrą książkę i jeszcze miał czelność nie ukrywać samozadowolenia! Dobra, kończę się wyzłośliwiać. Teraz rzeczowo:

Menu Łapanowskiego.
Impreza odbyła się restauracji Etno w Warszawie. Lokal niewielki, w biurowcu na Grzybowskiej. A ludzi, jak na kubaturę knajpy, pojawiło się sporo. Był i Robert Sowa, i Hanna Szymanderska, i Tomasz Jakubiak, i sporo ludzi z wydawnictwa. O dziennikarzach, krewnych i znajomych i sławach, których nie rozpoznałam, nie wspominając. Najpierw mówiła agentka Łapanowskiego. Dość zabawnie, momentami z prztyczkiem w nos Autora. Domyślałam się, że wspólna praca nad książką, pod koniec musiała być uciążliwa. Potem mówił sam Autor. Mówił dość długo, dziękował wszystkim, od rodziców, przez Szymanderską, na sponsorach kończąc. Czyli standard: dziękuję Bogu, rodzicom i matce Whitney Houston. A potem 4 Ważne dla Autora Osoby czytały fragmenty książki. Z tych osób to znałam tylko Szymanderską. Ale z cytatami było dużo lepiej, bo jakimś cudem właśnie te fragmenty książki przejrzałam. Swoją drogą, dzięki Bogu i matce Whitney Houston, że w książce było coś więcej niż przepisy, bo ciężki by to był wieczorek literacki, na którym osobistości z powagą czytają przepis na wywar rybny czy kompot z suszu. Przeczytali. Starszy Pan powiedział, że jak jechał do Etno, to w radio podawali, że od dzisiaj w UK Jamiego Olivera nazywa się 'angielskim Łapanowskim'. Zgromadzeni uprzejmie się zaśmiali. Przywołany do tablicy Autor czuł się w obowiązku wytłumaczyć z porównań, więc opowiedział o ekologicznych produktach i czekającej nas epidemii otyłości wśród dzieci, pokazując za przykład (dziecka, nie epidemii) skądinąd uroczego syna znajomej. Dzieciak, jak na malucha z blond lokami przystało, skradł uwagę publiczności i obiektywy fotografów. Nie pozostało nic innego jak zaprosić na poczęstunek. Celowo używam tego słowa, bo ni chu-chu nie była to kolacja. Jak człowiek miał szczęście, to załapał się na to i owo. Ale w większości przypadków, załapał się na przepychanki, łokieć nieznajomego wciśnięty w twarz i grissini, które nie cieszyło się wielką popularnością. Wszystko inne zniknęło w okamgnieniu. A przepraszam, zostało jeszcze wyjątkowo słodkie ekologiczne wino z aronii (facepalm!). A teraz o najważniejszym.
KSIĄŻKA:

Dobrze wydana, bardzo ładnie sfotografowana książka i na dodatek tania! 31,90 w stosunku do 79,90 za Nigellę? Jak dla mnie bomba. Potrawy apetyczne. Niby proste, niby polska kuchnia. A jednak ni stąd ni z owąd, po partyzancku wyskakują takie kwiatki jak jagnięcina z kaparami, tagine ze śliwkami czy krem z topinambura ("Ej, Olka, wiesz co to jest topinambur?" zapytała skonsternowana Kaśka). Ale to dobrze, bo przecież nikt nie kupi książki z przepisami na schabowego i pieczoną szynkę. A przepis na carpaccio z sała i korzennego śledzia to bajka. Próbowałam na premierze, więc wiem (udało mi się pokonać łokcie, kolejki i generalne chamstwo przy korytku). 
Jednak najbardziej podoba mi się co innego. Język. Ta książka jest ładnie napisana. Nie ma żadnej pseudopoetyckiej grafomani. Jest prosto i konkretnie. Tym konkretniej, że mamy tabele sezonowości produktów, przepisy na podstawowe dania np. pasta fresca. I całkiem sporo osobistych wtrętów, ale nie ekshibicjonistycznych. No i motto, że w kuchni nie ma plagiatów i nikt nie ma na nią monopolu! Więc jest rodzinnie, ciepło i ekologicznie, bez zbytniego zadęcia. Podoba mi się i z chęcią będę obserwować dalsze poczynania. A póki co, zacznę szukać tego topinamburu (bulwa przypominająca skrzyżowanie imbiru z ziemniakiem, orzechowa w smaku) , bo brzmi nieźle.

Wnętrze mojego egzemplarza z autografem :)


niedziela, 6 listopada 2011

Clafoutis z jabłkami

Przepis pochodzi z "The Essential New York Times Cookbook"

Zapodziałam się gdzieś na te dwa tygodnie i nawet nie wiem gdzie. Dużo się działo, dużo robiłam. Byłam na promocji książki Grzegorza Łapanowskiego, o czym napiszę w następnym poście. A teraz siedzę na łóżku, popijam herbatę (co raczej mi się nie zdarza) i wpatruję się w drożdżówkę, modląc się żeby ogrzewanie w końcu zaczęło działać, bo inaczej nic nie wyrośnie*. No ale skoro Maryla mówiła, że drożdżowym nie można się przejmować, to się nie przejmuję i wrzucam przepis na trochę inny jabłecznik. Upiekłam go na zamówienie Marty i chyba spełnił oczekiwania. Klasyczny clafoutis robi się z wiśniami, ale że mamy sezon na jabłka, postanowiłam nieco zmodyfikować przepis. I to był dobry pomysł. Chociaż chyba przesadziłam z ilością jabłek, więc podaję przepis z lepszymi proporcjami. 
Jabłecznik to esencja jesieni. A jak dodasz do tej esencji kilka kropel ekstraktu waniliowego, to powstaje esencja domu. Tak powinno pachnieć w każdej kuchni. Jabłkowo- maślano- waniliowo. Ciasto robi się szybko. Masy nie ma zbyt wiele, więc można wszystko zrobić ręcznie, chociaż ja jestem ostatnio zapalonym maszynistą :)



Clafoutis z jabłkami

120 g masła
2 duże jajka
1 szkl drobnego cukru
1 łyżka ekstraktu waniliowego
3 średnie, kwaśne jabłka (ok. 1/2 kg)
1/2 szkl mąki tortowej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 szkl letniego mleka 3,2%

1. Rozgrzej piekarnik do 190 st. C. Tortownicę wysmaruj masłem i oprósz mąką. By usunąć nadmiar, wywróć ją do góry dnem i lekko popukaj (oczywiście nad zlewem). Masło rozpuść. Dodaj ekstrakt waniliowy.
2. Ubij jajka i 1/4 szkl cukru. Potem stopniowo dodawaj cukier i ubijaj, aż masa upuszczona łyżką zacznie formować wstążkę.
3. Jabłka obierz, usuń gniazda nasienne i pokrój na cienkie plasterki.
4. Ciepłe masło przelej do masy jajecznej. Wymieszaj. Mąkę wymieszaj z proszkiem do pieczenia. Dodawaj do ciasta na przemian z mlekiem, ciągle mieszając (miksując). Dorzuć pokrojone jabłka. Wymieszaj tak, aby owoce były dokładnie obtoczone w cieście.
5. Masę przelej do tortownicy. Piecz 25 minut, obróć blachę i piecz kolejne 25 minut. Ciasto jest gotowe kiedy boki z łatwością odchodzą od formy i są brązowe. Patyczek wsadzony w środek powinien wyjść czysty. Studź na kratce. Ciasto podawaj ciepłe. Możesz oprószyć je cukrem pudrem.

*Podeszłam do grzejnika i powiedziałam: "Kochany, proszę cię, zacznij grzać. Moja drożdżówka cię potrzebuje." Mój grzejnik na pewno jest facetem. Lubi jak mu mówić, że jest jedyny i niezastąpiony. Grzeje jak szalony. Ciasto rośnie jak na drożdżach.

niedziela, 23 października 2011

Dietetyczne brownies czyli megaczekoladowe ciasto z cukinią

Dla mnie ciasto z cukinią to totalna nowość.

Od jakiegoś czasu na blogach pojawia się przepis na czekoladowe ciasto z cukinią. Nie zależnie od wariacji, przepis wszędzie wywołuje superentuzjastyczne komentarze. Chyba jako pierwsza zaprezentowała go światu Dorota. A ja nadal byłam dość sceptycznie nastawiona do tego wymysłu. Jak do superprzystojnego i inteligentnego faceta. Musi mieć jakąś wadę: żonę, alimenty albo impotencja, wszystko na raz. I po raz kolejny przekonałam się, że kuchnia bywa lepsza od facetów: żadnych niemiłych zaskoczeń, żadnego niezręcznego "no miałem ci o tym powiedzieć, ale..."
Nie wierzyłam zapewnieniom, że cukinii w ogóle nie czuć. Co tu dużo mówić, oporna byłam, zupełnie jak nie ja. I to był błąd. Cholernie wielki błąd. Bo to ciasto faktycznie jest obłędne! Bardzo mocno czekoladowe, niezbyt słodkie, wilgotne i nie czerstwieje. To co Kisiele lubią najbardziej. I jak się okazuje krewni i znajomi Kisiela też, co potwierdzają entuzjastyczne opinie Mamy, Taty (tak, tak w ten weekend po Warszawie grasują Trzy Kisiele) i znajomych z Martowej parapetówy. No i fakt, że ciasto jest z czekoladą czyni sprawę jeszcze lepszą, bo smakuje jak brownie, ale ma tylko 1 tabliczkę czekolady i pół kostki masła, zamiast odpowiednio: 4 i 2. Robi się szybko. Trzeba tylko uważać, żeby zbyt długo nie miksować ciasta, bo potem opadnie. Najlepiej chyba wymieszać ręcznie, jak w przypadku muffinek.

Czekoladowe ciasto z cukinią
blacha 26 cm x 35 cm

125 g miękkiego masła
1/2 szkl oleju
250 g cukru
2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
1 łyżeczka sody
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
2 jajka
1/2 szkl jogurtu naturalnego
2 szkl mąki tortowej
4 łyżki kakao
2 szkl startej cukinii czyli 1 średnia cukinia (warto posypać ją lekko solą, po dwudziestu minutach opłukać i odcisnąć nadmiar wody)
100 g ciemnej czekolady*


1. Masło zmiksuj na jasną masę. Zmniejsz obroty miksera, dodaj olej. Miksując dodaj cukier, wanilię. sodę, proszek do pieczenia i sól. Po kolei wbijaj jajka. Dodawaj mąkę na przemian z jogurtem ciągle mieszając. Dodaj kakao.
2. Połowę tabliczki czekolady rozpuść. Drugą połowę drobno posiekaj. Obie czekolady dodaj do ciasta razem z cukinią. Wymieszaj.
3. Przelej do prostokątnej formy. Piecz ok 60 cm w 160 st C. Im wyższa forma, tym dłużej będziesz piec.
4. Przestudzone ciasto możesz udekorować polewą czekoladową.

* Od dzisiaj będę stosować właściwą nomenklaturę: ciemna a nie gorzka czekolada. Bo jak czekolada jest ciemna, to wcale nie musi być gorzka. Wręcz przeciwnie. Wszystko zależy od jakości czekolady. Podobnie jak z dietetycznością. Oczywiście, nie mam zamiaru wciskać ściemy pt. czekolada nie tuczy. Ale nie musi być taką bombą kaloryczną o jaką ją posądzamy. Po pierwsze: im więcej kakao tym zdrowiej. Im więcej kakao tym mniej cukru. Trzeba czytać etykiety i wybierać czekoladę, która jest robiona z masła kakaowego, nie z olejów roślinnych. Dobra czekolada powinna zawierać: min. 60% kakao, cukier, wanilię, masło kakaowe i lecytynę. Perfekcyjna piątka, jeśli nie liczyć dodatków typu orzechy, chili, etc, Taka jestem mądra bo byłam na czekoladowych warsztatach organizowanych przez Chocolate Company. W ich sklepie w Galerii Mokotów można kupić ciemną czekoladę, 99% kakao, która jest słodka! Można też kupić czekoladę do smarowania, która ma 85% i jest wyborna. Tylko droga jak jasna cholera: prawie 40zł/ 300 g. Pozwolę sobie zacytować kol. red. Martę: "No taka przeciętna polska rodzina, dwoje dzieci i rodzice z fabryki, to raczej sobie nie kupią." No może od czasu do czasu. 

sobota, 22 października 2011

Śniadaniowe bułeczki z wiśniami czyli drożdżówka bez wyrabiania

Drożdżowe bułeczki, szklanka mleka. Śniadanie doskonałe. Podwieczorek też.


Jestem pieczywoholikiem. Im świeższe, tym więcej potrafię zjeść. Na przykład w środę wsunęłam całą bagietkę z masłem i solą. Na raz. A potem prawie umarłam. Na szczęście powstrzymałam się przed zjedzeniem 18 drożdżówek na raz. Na szczęście. Ale raczej nie powstrzymam się przed zrobieniem ich po raz kolejny, bo są faktycznie proste. Mieszasz składniki na ciasto, odstawiasz na noc, rano przekładasz do foremek, pieczesz i gotowe. Bułki są dosyć ciężkie i mocnomaślane, ale zupełnie inne od leciutkich brioszek. Bardziej przypominają scones. Wigotne, dzięki wiśniom w środku. Słodkie, ale nie za słodkie. A przede wszystkim szybkie i bezstresowe, w przeciwieństwie do każdego innego ciasta drożdżowego. Ilekroć robię brioszkę stresuję się nieziemsko. I ponoć to największy błąd, bo jak powiedziała mi Maryla, "drożdżówką nie można się przejmować". Zastosuję się do tej rady następnym razem.

Drożdżowe bułeczki bez wyrabiania
przepis na 18 bułeczek

200 g bardzo miękkiego masła
4 łyżki cukru
3 jajka + 1 do posmarowania przed pieczeniem
500 g mąki tortowej
1 opakowanie drożdży instant (7 g)
1 łyżeczka soli
200 ml ciepłego mleka
konfitura wiśniowa

1. Drożdże rozpuść w ciepłym mleku. Masło ubij z cukrem na puszystą masę. Dodaj jajka. Mąkę wymieszaj z solą. Na przemian dodawaj trochę mleka, trochę mąki i mieszaj (ręcznie, albo mikserem z hakiem). Ciasto będzie dość rzadkie i grudkowate. Nie przejmuj się. Przykryj je folią lub ściereczką i odstaw w chłodne miejsce na noc. W lodówce może być za zimno, więc polecam podłogę w przedpokoju albo parapet, czy insze chłodne, acz pozbawione przeciągów miejsce.
2. Rano rozgrzej piekarnik do 180 st C. Ręką oprószoną mąką (lub polaną olejem) odrywaj kawałki ciasta, wielkości mandarynki. Nadziej każdą bułkę małą łyżeczką konfitury i sklej. Wierzch bułeczek posmaruj rozbitym jajkiem. Piecz w formie do muffinek, ok 20 minut. Gotowe!

sobota, 15 października 2011

Szybki makaron z niebieskim serem i brokułami


Nareszcie weekend, w który nie muszę nigdzie jechać. Nie muszę wstawać rano by lecieć do X. Nie muszę wychodzić z psem. (Dobra, w Kwidzynie poranne spacery z Korasem załatwia Tata, nie ja.) Nie muszę nic. Uwielbiam ten stan :-) Mogę leżeć w łóżku zawinięta w kokon z pościeli, popijać kawę, pogryzać Torcik Wedlowski (dostany z pracy) i przeglądać blogi, które uzbierał dla mnie Bloglovin, oglądać Toma Sellecka i rozważać kwestię wpływu czasu na męską urodę. Przy Sellecku słowo uroda jakoś nie pasuje. Męskość? Zbyt dwuznaczna. Przystojoność? Pewnie nie ma takiego słowa, ale jest najbardziej odpowiednie. A, no i mogę bez końca przeglądać nowe książki kucharskie (a trochę się ich zebrało) i planować co ugotuję. A póki co, dzielę się pomysłem na szybką, pseudowłoską kolację. Ostrzegam, że ser śmierdzi przeokrutnie, więc otwarte okna, włączone pochłaniacze są niezbędne. I raczej nie polecam zabierania resztek na lunch do pracy. Ja tak zrobiłam, za co bardzo przepraszam wszystkich, którzy przez godzinę po zakończonym posiłku nadal czuli zapach niebieskiego sera. Wykazałam się druzgocącym brakiem wyobraźni. Mea culpa. Ale danie jest superszybkie i smaczne. Jak do niego dodać kieliszek białego wina i jakieś tiramisu czy inszą granitę na deser, to jest całkiem wykwintnie. Propozycja na randki z serii: przez żołądek do serca. W mojej wersji dość pikantne, ale to kwestia ilości chili, którą można zmniejszyć.

Farfalle z dwoma serami i brokułami
przepis na 3 porcje

250 g krótkiego makaronu, np. farfalle
2 ząbki czosnku
1 papryczka chili
1 mała czerwona cebula
oliwa z oliwek
100 g sera z niebieską pleśnią (gorgonzola, roquefort czy co sobie wymarzysz; ja sięgnęłam po duńskiego wyjątkowego śmierdziela)
250 g śmietany 36%
100 g startego sera (ja wzięłam cheddar, ale może być parmezan czy jakikolwiek inny np. morski)
1/2 brokuła
sól, pieprz

1. Makaron ugotuj al dente. Zanim go odcedzisz, odlej 1 szkl wody od makaronu- przyda się do poprawiania konsystencji sosu, jeśli zajdzie taka potrzeba.

2. Brokuła podziel na małe różyczki i zblanszuj. Ja lubię twardawego, więc wrzucam go na wrzątek i gotuje ok 2 minut.

3. Chili przekrój wzdłuż, usuń pestki i posiekaj drobno. Czosnek przeciśnij przez praskę albo posiekaj. Cebulę drobno posiekaj. Na dużej patelni (musi pomieścić makaron i sos) rozgrzej oliwę z oliwek. Wrzuć chili, cebulę i czosnek. Smaż na małym ogniu mieszając dopóki oliwa nie zrobi się aromatyczna, czosnkowa. Następnie dodaj pokrojony w kawałki niebieski ser. Zmniejsz ogień. Mieszaj aż do rozpuszczenia.

4. Dodaj śmietanę i wymieszaj sos, możesz go lekko posolić.Ja lubię słone sosy, więc nie ominęłam tego kroku. Jeśli sos jest zbyt gęsty, dodaj trochę wody od makaronu. Następnie na patelnię przerzuć makaron i brokuły. Posyp startym serem i wszystko dokładnie wymieszaj. W tym celu przydadzą się szczypce albo dwie łyżki. Jedz od razu, posypane świeżo mielonym pieprzem.

piątek, 7 października 2011

Podwieczorek książkowy z Sophie Dahl i Jamie Oliverem

Jamie Oliver "30 minut w kuchni" już niedługo w księgarniach. Sophie Dahl "Apetyczna panna Dahl" dostępna od ręki!

Normalnie organizuje się śniadania prasowe. Ale ja właśnie siedzę w pociagu, więc będę zajadać rogaliki, które ostały się ze śniadania i przeglądać moje dwa najnowsze nabytki. „30 minut w kuchni” Jamiego Olivera i „Apetyczna panna Dahl” Sophie Dahl. Obie dostarczyły mi niesamowitej radości. Pierwsza dldatego, że pokazuje, iż Jamie to coś więcnej niż zapita morda, bejsbolówka udawany cockney czyli mockney (akcent) i jedzenie ze stołówek. Za takiego go do tej pory miałam. Więc bardzo przyjemnie rozczarował propagując ideę domowych posiłków, samodzielnego gotowania i oszczędzania czasu. Bo o tym w skórcie jest ta książka. Dostajesz gotowe menu, więc nie musisz się zastanawiać, co do czego pasuje, przepis krok po kroku pomagający przygotować całą kolację, a nie poszczególne dania oddzielnie i ładne zdjęcia jako gratis. Wystarczy? Wystarczy. Są przepisy na makarony, ryby, tumsztyki, angielskie pikniki i uczty z tapas. Większość naprawdę ciekawa i prosta w przygotowaniu. Jest jeden mankament. Żeby faktycznie przygotować kolację w 30 minut, musisz mieć niezbędne sprzęty i akcesoria, któe Jamie wymienia na początku książki. Obowiązkowy jest blender, malakser, mikser, mikrofalówka. Ja mam tylko te dwa ostatnie, więc wszelkie siekania i rozdrabniania muszę robić ręcznie. Owszem blender mam, ale idiotka zakupiłam go w Carrefourze, bo był niedrogi (120 zł) i jest do nieczgo. Więc w efekcie wydam na blender ze 400 zł, bo następny jaki kupię będzie pożądny, a ten stary pójdzie do kogoś w dary. A mama mówiła, że mało kogo stać na kupowanie tanich rzeczy. Czas zapamiętać tę mądrość. Niemniej, jeśli masz wymagany sprzęcior, albo kuchcika, możesz ze stoperem w dłoni sprawdzać czas przygotowania całego posiłku. Idealna książka dla kuchennych laików, bo nie wymaga specjalnych technik, ani doskonałej organizacji pracy. Wystarczy, że umiesz czytać ze zrozumieniem. Jeśli zdałeś nową maturę z polskiego, to teoretycznie posiadasz tę umiejętność.
Z Sophie Dahl mam nieco większy problem. Bo kiedy obejrzałam jeden z jej programów na kuchnia.tv, pomyślałam: Ocho, kolejna dziewczynka chce zostać drugą Nigellą. Bo ci którzy widzieli ten program, muszą przyznać, że styl ma podobny. Seksbomba w kuchni strzelająca porównaniami i oczami, oblizująca palce i emanująca zmysłowością. To tak w skrócie. I teoretycznie powinno mi się to podobać, a jednak wyczuwam u niej pewną sztuczność. Dziecięcą egzaltację dziewczyny z dobrego domu, która wymyśliła sobie, że teraz będzie gotować. Na szczęscie papier dobrze filtruje tego typu zapędy. Książka jest matowa, lekko zadymiona. Jakby świat ogladany był spod półprzymkniętych powiek. I to mi się całkiem podoba. I jestem w stanie przymknąć oko na egzaltacje pt. wstań rano, urwij w ogródku trochę ziół, rzodkiewek i pomidorów i przygotuj uczte. Urok angielskiej klasy wyższej żyjącej w domach z ogrodami jakoś do mnie nie przemawia. Może dlatego tak się czepiam, że wiem iż program panny Dahl jest kręcony w studio, a nie w jej kuchni, jak zapewnia.
Podoba mi się podział dań na pory roku. W każdej sekcji jest 7 śniadań, lunchy i kolacji. A na koniec jeszcze garść deserów. Przyjemne, chociaż rozumiem dlaczego Sophie ma tylu przeciwników, co zwolenników. Zwłaszcza w Anglii. Nie macie wrażenia, że jak człowiek jest: modelką, pisarką, publicystką, kucharką i żoną Jamiego Culluma, to ma trochę za dużo tytułów w życiorysie. Może trzeba by z czegoś zrezygnować, żeby w innych rzeczach dojść do perfekcji? Człowiek renesansu to była fajna sprawa... w renesansie. Ja chyba wolę współczesny świat specjalizacji. A wy?
Ok, o samej książce: proste przepisy, zdrowo, a przynajmniej mniej kalorycznie niż u Nigelli. Bardzo podobają mi się pomysły na śniadania, bo z reguły książki kucharskie traktują je po macoszemu. A tutaj jest ich aż 28. Ładnie. A że niektóre są tak banalne jak bruschetta z mozzarellą? No cóż, może ktoś nie znał tego połączenia :-)
Generalnie sprawa wygląda tak: Jamie jest gwiazdą i produkuje inne gwiazdy. Dosłownie. Jego firma produkuje program telewizyjny Sophie, więc siłą rzeczy jego rekomendacja jest na okładce. Panna Dahl jest zaiste apetyczna, śliczna i urocza. A jakby do jej potraw dodać trochę zadziorności a ją nauczyć szybszego mówienia, byłaby idealna. (Słowem, powinna wrócić do dawnej imprezującej siebie, która ponoć miała romans z Mickiem Jaggerem i skandalizowała nagim ciałem w rozmiarze 42 na reklamach Opium.) A wy kogo wolicie? Sophie, Jamiego czy Nigellę*?

* Nareszcie doczekałam się polskiego przedruku „Jak zostać Domową Boginią”-- w księgarniach na początku listopada!

czwartek, 6 października 2011

New York me softly i ciasteczka z imbirem

Nie dla psa kiełbasa. Ale kość to inna sprawa. Zwłaszcza cytrynowa.

Będzie krótko, bo inaczej napiszę powieść o mojej miłości do NYC. Jak ktoś chce w wersji audiobook, niechaj mi postawi piwo albo dwa i uzbroi się w wolny wieczór, cierpliwość i wygodny fotel. Będę gadać. A teraz lakonicznie i mało graficznie.

Nie mam pomysłu na tytuł. Wszystko wydaje się banalne, kiedy próbuje znaleźć fajne skojarzenie z NYC. No bo co, 7 minut w raju? Kiepsko. Empire state of mind? A i owszem, ale też za mało. A nie mam internetu w tej chwili, żeby znaleźć odpowiednią grafikę Saula Steinberga, która da radę opisać to wszystko. Chociaż wiem, że jeśli jest jakakolwiek grafika, która da radę, to właśnie spod jego pióra. Żadna inna. A teraz do rzeczy: jakże mi źle być już z powrotem tu, gdzie jestem. Jeszcze tydzień albo dwa miesiące albo osiem lat i byłabym kontent. Ale się nie da. Trzeba życie przeżyć w tydzień, wrócić do Warszawy i mieć nadzieję, że zrobiło się zapas nowojorskiego powietrza na tyle, że starczy. DO następnego razu. Pieprzę jak potłuczona, wiem. Ale pierwsze trzy dni W i pierwszy tydzień PO nie są moimi intelektualnie najmocniejszymi, zwłaszcza jeśli w międzyczasie człowiek odkrył, że jest stworzony do luksusu. O tak, to byłby właściwy tytuł. Tydzień luksusu. Poczynając od mojego prywatnego czarnego Lincolna, który odebrał mnie z lotniska, przez genialny hotel, niesamowite bary, knajpy i imprezy na locie powrotnym kończąc (jeszcze nie biznesową, ale już niedługo :-)) Warto było nie mieć wakacji tego lata. Bo jesienny tydzień w NYC jest lepszy niż miesiąc na Hawajach. Nie żebym była na Hawajach, ale jak pojadę, to porównam i ewentualnie zweryfikuję moją opinię. Póki co, stwierdzam z całą mocą, że: nie ma lepszego mięsa od wołowiny. Superdelikatny filet mignon jaki podali nam w Philippe, na 60th Street był boski. Boski!!! Delikatny i różowy w środku, idealnie przyprawiony, z chrupiącą, brązową skórką, jakby na chwilę wrzucony do megagorącego oleju. (Potem dowiedziałam się, że został na chwilę wrzucony do megagorącego piekarnika-- dzięki temu glazura jaką pokryty był z zewnątrz zapiekła się w skorupkę, która zatrzymała cały sok w środku.) A do tego sos śliwkowy i smażone wodorosty. I głupi acz najedzony Kisiel nie zrobił zdjeć, więc możecie sobie tylko wyobrazić, jak to wyglądało. A oprócz tego było mnóstwo innych pyszności. Jeśli będziecie mieli okazję jeść cokolwiek serwowanego przez Philippe Chow, pokochacie go jak ja. Niesamowita chińska kuchnia. Tak intensywnie orzechowego kurczaka satay nie jadłam nigdzie. Delikatne won ton, wyśmienity labraks (taka okoniowata ryba). Genialne, genialne. A potem wyprawa na Chelsea Market i cieszenie oczu tysiącem przypraw, swieżuteńkimi owocami morza, ogromnymi, czerwonymi homarami, ciepłym i pachnącym chlebem. Wiem, że z perspektywy przeciętnego Polaka dobra piekarnia, sklep rybny i targ z warzywami to nic niezwykłego. W każdym mieście taki jest. Zgadza się. Ale jednak świadomość, że jestem w miejscu, w którym wymyśla się i tworzy historię kulinarną, była niezwykła. Trzy piętra nad targiem były studia Food Network. A wszystko w starej fabryce Nabisco, miejscu narodzin ciasteczek Oreo . Prze-pycha! A w środę spacer po Village, SoHo i Lower East Side. Pastrami w Katz's, pasta w Little Italy. To była prawdziwie rozpustna wycieczka. I piwo dyniowe (pumpkin ale). Proszę mnie skrócić o głowę już teraz, ale ja kocham amerykańskie wynalazki kulinarne!!! Love. I już. I jak się kiedyś doczekam dobrej jakości wołowiny w Polsce, to pewnie nie będzie to w tym życiu. 

Ale póki co mam ciasteczka z imbirem. Przepis najbardziej amerykański z możliwych, bo od Marthy Stewart, a foremki zakupione w Riverhead. Ciastka robi się szybko. Kandyzowany imbir zupełnie łatwo dostać w sklepach ze zdrową żywnością albo na bazarku, na Wiatracznej. Tylko trzeba doń mieć diablo ostry nóż, bo substancja jest gumowata i ciężko się kroi. Może jakby go najpierw schłodzić w zamrażarce...

Imbirowe ciasteczka z cytrynowym lukrem
przepis na 45 ciastek różnej wielkości

2,5 szkl mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
180 g miękkiego masła
1 szkl jasnego brązowego cukru
100 g drobno posiekanego kandyzowanego imbiru
1 duże jajko
2 łyżeczki ekstraktu waniliowego


lukier cytrynowy

1 szkl cukru pudru
sok z 1 cytryny
skórka otarta z dwóch cytryn
2 łyżki miodu
woda
  1. Mąkę, sól i proszek wymieszaj. W misce ubij masło z cukrem, na puszystą, jasną masę. Dodaj imbir i ubijaj ok 2 minut. Wbij jajko, dodaj wanilię i miksuj do połączenia składników. Ciasto będzie dość rzadkie.
  2. Z ciasta uformuj dwa krążki o grubości 3 cm, owiń folią i wstaw do lodówki na 20 minut. Schłodzone będzie się łatwiej wałkowało.
  3. Piekarnik nagrzej do 170 st C. Ciasto rozwałkuj, foremkami wycinaj ciasteczka. Piecz ok 10 minut, dopóki brzegi nie zrobią się złote. Studź na kratce. W międzyczasie przygotuj lukier. 
  4. Cukier, sok i skórkę oraz płynny miód wymieszaj w dużej misce. Dolej odrobinę wody i używając kuli do ciasta, rozcieraj cukier. Dodawaj po odrobinie wody-- chcemy by lukier był gęsty. 
  5. Chłodne ciastka dekoruj lukrem. W zależności od zdolności możesz całe maczać w lukrze- wersja łatwa, albo używając rękawa cukierniczego obrysowywać kontury, rysować wzroki, na co masz ochotę. Na początku ciastka są bardzo chrupiące, ale polane lukrem miękną przez noc. Czy to źle? Chyba nie :-)
Cały wyjazd pod znakiem jedzenia. Lunch menu w Philippe.

Ładne hasło.
Taksówki w poprzek czasu.
Wybór!

Też tak czasem mam.
Wszystkie przyprawy świata. 





W NYC każdy ma dwie flagi.