Oprócz jedzenia i gotowania mam w życiu jeszcze jedną wielką miłość- NOWY JORK. Absolutnie wszystko co jest związane z tym miastem trafia na moją listę rzeczy ulubionych. Filmy i książki, których akcja dzieje się w NY, projektanci, obrazy, muzycy, miesięczniki no i kuchnia. Nowojorski stek, nowojorskie hot-dogi i mój faworyt wśród serników: New York Cheescake. Pamiętam, pierwszy raz zjadłam go nie w Nowym Jorku, a w Portland (Maine). Już wtedy mnie zachwycił. Kremowy, gęsty, rozpływał się w ustach. A kiedy spróbowałam go kilka lat potem, już w Big Apple, pomyślałam, że przeniosłam się do Big Heaven. Długo nie mogłam zebrać się na odwagę, by go upiec.
Podobno wszystko może z nim pójść nie tak: może opaść, popękać, zważyć się a nawet- wybuchnąć w piekarniku. Musiałam mieć wyjątkowe szczęście i wsparcie Dobrego Bożka Udanych Serników, bo wyszedł cudowny. Taki, jak zapamiętałam ze Stanów. Ale lojalnie uprzedzam-- piecze się długo i musi absolutnie MUSI STAĆ CAŁĄ NOC W LODÓWCE.
Gotowi by zasmakować w Nowym Jorku?
Składniki na spód
250g ciastek digestive lub herbatników pełnoziarnistych
100g masła (rozpuszczonego)
2 łyżki kakao (im więcej tym ciemniejszy spód)
1 czubata łyżka miodu (dla łakomczuchów takich jak ja, inni mogą pominąć ten element)
Składniki na masę
750 g twarogu (potrójnie mielonego, albo śmietankowego lub cream cheese np. Philadelphia)
1.5 szklanki cukru pudru
3/4 szklanki gęstej śmietany (min. 18%)
3 duże jajka
2 czubate łyżki mąki
2 łyżki ekstraktu waniliowego
Ciastka pokruszyłam. Możesz to zrobić mikserem. Ja użyłam mojego własnego kitchen aid czyli Natalii. Obiecałam, że wspomnę o roli jaką odegrała, więc spełniam obietnicę. Grunt, żeby ciastka były pokruszone bardzo drobno. Potem dodałam do nich rozpuszczone masło, kakao i miód. Całość wymieszałam (Natalia wymieszała). Masa przypominała mokry piasek. Wówczas odstawiłam ją do lodówki.
Przygotowanie masy serowej jest banalnie proste. Wszystkie składniki miały temperaturę pokojową. Wrzuciłam je do miski i miksowałam na średnich obrotach przez 3 minuty. Najtrudniejsze jest uszczelnienie tortownicy (22cm) i wyklejenie jej masą ciasteczkową. Najpierw uszczelniłam folią aluminiową sam wyjmowany spód a potem dodatkowo owinęłam złożoną formę folią.Wykleiłam spód, mocno dociskając ciasto do brzegów. Żeby sernik się nie przypalił ani nie wyciekł trzeba wykleić również boki formy. Ja tego nie zrobiłam i sernik za bardzo się spiekł. Następnie wylałam rzadką masę na spód, przykryłam z góry folią aluminiową (w przeciwnym razie ciasto zbrązowieje i popęka) i wstawiłam do piekarnika rozgrzanego do 160 stopni. Sernik piekł się 1.5 godziny. Po czym poznać, że jest gotowy? Boki są ścięte, a środek dość sprężysty. Po tym czasie wyłączyłam piekarnik i zostawiłam w nim ciasto na 15 minut. A potem najtrudniejsze: musiałam się powstrzymać i zamiast od razu zjeść połowę, odstawiłam go na noc do lodówki. Rano był pyszny, wilgotny i obłędnie waniliowy. Pasował jak ulał do porannej kawy.
mogłaś napisać, co powiedziały twoje koleżanki z pracy po pierwszym kęsie:))
OdpowiedzUsuńp.s. chyba się skuszę i spróbuję go zrobić
Zrób, zrób. Najlepiej wieczorem, to nie będzie cię kusił jeszcze ciepły.
OdpowiedzUsuńGRATULACJE! Pierwszy wpis - pierwszy sukces! Szta graficzna aż się prosi żeby ją schrupać! :* POWODZENIA!!!
OdpowiedzUsuńKremowy i delikatny, to sernik, który lubię najbardziej! Pycha
OdpowiedzUsuńNie moge sie doczekac az zasmakuje kawalka (a raczej wielkiego kawala) Nowego Jorku po przylocie z Londynu do Poznania :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Marta Zgodzinska.