poniedziałek, 20 czerwca 2011

Sałatka Taormina i MG EAT


Sałatka Taormina w/g pomysłu Magdy Gessler.
 Słowo się rzekło, recenzja na blogu. W piątek odwiedziłam nową restaurację Magdy Gessler. W zasadzie, to nawet nie wiem, czy można to nazwać restauracją. Byłabym raczej za określeniem kafeteria. No bo: samoobsługa, umiarkowane kolejki, a w menu sałatki,  kanapki i zupy. To trochę za mało na "prawdziwą" restaurację, prawda? 
Wspomniany lokal zastąpił kawiarnię "Pod kaktusami" na Chmielnej. Lokalizacja bardzo dobra, ogródek na zewnątrz zatłoczony. W środku w miarę pusto i chłodno-- zdecydowanie zbyt ostra klima, jak na mój gust. Wnętrze ładne, spokojne. Jasne ściany, kolorowe krzesła, całość jak w każdym innym barze sałatkowym. W założeniu miał być slow-food. I co najmniej jedna rzecz jest slow- obsługa. Nie dość, że kolejka, to jeszcze nieogarnięty kucharz od sałatek spacerował sobie w te i wewte, a ilość karteczek z zamówieniami na sałatki rosła. Podoba mi się opcja combo. Np. mała sałatka i pół kanapki 16,90. Duża zupa i pół kanapki- 19,90, etc. Zamówiłam dużą sałatkę i pół kanapki. Bułkę z szparagami, szynką, serem i czymś tam jeszcze dostałam od ręki, podobnie jak piwo z kija. Niestety na sałatki trzeba było czekać. Kanapka smaczna, chociaż bez rewelacji. Mieta zdecydowała się na zupę pomidorową. Kremowa, dobrze doprawiona, zyskała naszą aprobatę. Kiedy już doczekałyśmy się naszych sałatek, nastąpiło rozczarowanie. Dużą sałatą nie sposób się najeść, zwłaszcza jeśli jak Mieta wybrało się "Londyńską" w skład której wchodziło dużo sałaty, jedno jajko, kilka plastrów boczku. Dodatków bardzo mało, porcje niewielkie, największą zaletą są dressingi. Jest ich dużo, a dwa których spróbowałyśmy były dobre. Moja sałata Taormina (nazwa pochodzi od sycylijskiego miasteczka), również nie powalała obfitością składników. Bazą był makaron. Dodatki to szynka, czarne oliwki, suszone pomidory i rukola (a raczej 4 listki). W połączeniu z kanapką zaspokajało pierwszy głód, ale zdecydowanie nie był to najlepszy późny lunch w moim życiu. Dodam jeszcze, że Mieta dostała brudne sztućce.  Nie spróbowałam smoothies i mrożonego joguru, ale nie żałuję, bo potem były lody u Bliklego (lawenda z rozmarynem, gorzzzzka czekolada i karmel z solą). I na tym zakończę chyba swoją ocenę. Reasumując: w Magdzie Gessler najbardziej lubię jej zamaszysty podpis i burzę blond loków. Reszta, jest niestety przeciętna, bynajmniej nie rewolucyjna. 
Ale żeby oddać sprawiedliwość- Taorminę zrobiłam na drugi dzień w domu. Nie dość, że smaczna, to jeszcze było jej 4 razy więcej niż w MG EAT. To się nazywa szybki lunch. Gotowy w 10 minut, zapakowany w pudełko i zjedzony w pracy.


Sałatka Taormina w/g pomysłu Magdy Gessler
przepis na 1 dużą porcję
1 szkl suchego makaronu
1 garść rukoli lub mieszanki sałat
15 czarnych oliwek
5 plasterków szynki konserwowej
5 suszonych pomidorów

włoski dressing: 
1 łyżka posiekanej świeżej bazylii
1 łyżka posiekanej natki pietruszki
1 łyżka posiekanego oregano
1 łyżka octu winnego
3 łyżki oliwy (najlepiej tej od suszonych pomidorów)
sól, pieprz

Makaron ugotuj al dente i zahartuj zimną wodą. Oliwki, szynkę i pomidory posiekaj, wymieszaj z sałatą i makaronem. Posiekane zioła wrzuć do blendera, dodaj ocet i miksuj na gładką masę dodając stopniowo oliwę. Na koniec dopraw solą i pieprzem. Muszę przyznać, że ostatnio bardzo mi smakują sałatki makaronowe. Nie muszę już wsuwać do nich żadnego pieczywa, a pełnoziarnisty makaron sprawia, że całość jest całkiem dietetyczna a jednocześnie sycąca. No i jeszcze jedno wyznanie: pozwoliłam sobie zakosić ulotkę z menu, więc w niedalekiej przyszłości wypróbuję inne propozycje MG. Teraz mam na oku "Królową Elę", czy jakoś tak, czyli sałatę z rostbefem. Wołowina radośnie marynuje się w oleju sezamowym i przyprawach. Myślę, ze dzisiaj wieczorem będzie gotowa- tylko potrzebuję jakieś ciekawe dodatki.  Oczywiście pod warunkiem, że nie wybiorę się na imprezę z okazji 160 urodzin Wedla. Sama nie wiem co mam zrobić z tym fantem. Z jednej strony- dobrze byłoby pójść. Ale z drugiej- wieczorem w "La Playa" będzie pewnie zimno jak cholera, bo klub jest nad samą Wisłą, a na dodatek cały dzień lało więc mokry piasek jak nic będzie się kleił do butów. No i musiałabym iść sama, bo red. Kopczyńska skapitulowała. Iść albo nie iść, oto jest pytanie.

1 komentarz: