środa, 17 sierpnia 2011

Trochę inne chili con carne i brak aparatu

Zaniedbałam bloga, was i siebie okrutnie. Powodów jest mnóstwo. Każdy ważniejszy od poprzedniego. Natalia postanowiła wrócić na Śląsk. Opuszcza mnie na początku września. Serce mi rozdziera, bo jakby nie patrzeć tracę trzecią siostrę, najlepszą przyjaciółkę i połowę mózgu. Tak, możecie się spodziewać po mnie spadku formy intelektualnej począwszy od pierwszego września. I nie, nie przesadzam mówiąc o wspólnocie jednostki centralnej. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że w trakcie rozmowy o niczym Nat macha ręką i zanim zdąży powiedzieć co ma na myśli, to ja już krzyczę: Gladiator! Tak, zgadza się, zaczynam chlipać. Wiem, że Katowice to nie koniec świata, że jest Skype, FB i telefony. Ale ja wolę korzystać z Fb, żeby ustalić jaki film zaraz obejrzymy i kto pójdzie do kuchni po wino, a nie żeby pytać: Co słychać? A przez telefon to lubie ustalać gdzie dzisiaj idziemy na piwo, a nie opowiadać jak mi minął dzień. Wiem, że cała moja rodzina jest daleko, większość moich znajomych i prawie wszyscy przyjaciele. A jak N. wyjedzie to prawie będzie robic wielką różnicę. Już nie lubię związków na odległość. Zwłaszcza przyjaźni. Bo póki co nie istnieje "one night friendship" która pozwala przetrwać w międzyczasie. Czemu, kurwa mać  jak już się do kogoś przyzwyczaję, oswoję go z moją socjopatią, rynsztokowym językiem i kiepskim gustem, to człowiek znika? Na dodatek mam kaca. Jestem niewyspana. Aparat nadal się nie naprawił. Pewnie dlatego, że nadal czekam aż sam się zaniesie do serwisu. W pracy kocioł. Kreatywny, bulgoczący i ładnie pachnie, ale kocioł. I żeby zejść z tej grobowej nuty porzucenia i końca świata, to może słów kilka o zawartości kotła.

Wczoraj odwiedził mnie Marcin. Marcin z Torunia, który wprowadził mnie w wspaniały świat lodów u Lenkiewicza i toruńskich sex-shopów, Marcin. Wraz z nim wpadł Emil. Po piwie na Ząbkowskiej przenieśliśmy się do restauracji Syf na Wiatraku czyli mojej kuchni. Aż wstyd się przyznać-- chłopcy uznali że jest na tyle nieciekawie, ze pomogą posprzątać. Wówczas w mojej głowie zrodził się pomysł: może powinnam robić wieczorki pt. wy sprzątacie, ja gotuję? Ciekawe czy ktoś by na to poszedł :) A że po piątkowej winnej imprezie w lodówce chłodziły się 3 butelki czerwonego wina, to trzeba było coś przekąsić. Cóż jest szybszego od improwizowanego chili?

Szybkie chili con carne (de cerdo, bo zamiast krowy była świnia)
przepis na 5 porcji

500 g mięsa mielonego no. wieprzowiny
1 puszka pokrojonych pomidorów
250 ml passaty
1 puszka czarnej fasoli
1 puszka kukurydzy
4 ząbki czosnku
2 saszetki sazon
2 łyżki suszonego chili (lubię ostre)
1 łyżka kuminu
1/2 łyżki mielonej kolendry
sól i pieprz

do podania:
ryż basmati lub nachosy
kwaśna śmietana
tarty ser np. cheddar

Zacznij od ugotowania ryżu. A w międzyczasie podsmaż mięso z czosnkiem. Dodaj pomidory i passatę. Duś 7 minut na wolnym ogniu. Dodaj czarną fasolę, razem z zalewą- zawarta w niej skrobia sprawi, że sos będzie fajnie kleisty. Dopraw. Jeśli nie masz pod ręką kuminu i kolendry, sięgnij po przyprawę meksykańską Kamisa. Jest niezła. Gotuj ok 10 minut-- sos powinien zredukować objętość o połowę. Na sam koniec dodaj kukurydzę i duś dosłownie chwilkę, aby się podgrzała. Podawaj z ryżem, tartym serem i kleksem śmietany-- wówczas danie nie będzie tak ostre. Albo zawiń w tortille czy inne naleśniki i podawaj jak burrito. Obiad nie wygląda superapetycznie, ale jest smaczny, szybki w przygotowaniu i pomaga gdy w grę wchodzą duże ilości alkoholu.
A teraz zwijam się w kulkę i cierpię. Głównie fizyczne katusze. Ponoć kac i umieranie to to samo uczucie-- odwodnienie organizmu i wyostrzenie zmysłów. To może ja co jakiś czas walczę ze śmiercią?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz