środa, 6 czerwca 2012

Makaron, moda i small talk

Wyszłam z domu o 9. Wróciłam przed chwilą. Mnóstwo pracy, nowe obowiązki, ot, życie małego redaktora, który powrócił na łono rodzimego magazynu. Nie ma chwili do stracenia. Trzeba krążyć, poznawać, nawiązywać kontakty, nade wszystko kontakty. Więc po raz czwarty w ciągu dwóch tygodni jadę do SOHO Factory. Przestrzeń nieco mniej obca, chociaż za każdym razem inaczej zaaranżowana. Teraz ponad głowami zaproszonych królują nazwiska duetu projektantów. Celebrytów zatrzęsienie, więc pierwsze pół godziny na stojąco (nie przyszło mi do głowy, że czeka na mnie miejsce siedzące, jak się okazało po pokazie) upływa na radosnym rozpoznawaniu gwiazd i komentowaniu. Nogi mnie bolą od całego dnia w obcasach, w torbie cały mój wszechświat, więc waży zdecydowanie więcej niż rekomendowane 2 kilo. Przy wybiegu stoi kobieta, z którą mam niedługo zrobić wywiad. "Przynajmniej nie będę miała problemu z rozpoznaniem jej, jeśli spotkamy się w miejscu publicznym", myślę przemykając obok niej. Nie czuję się tu swobodnie. Mam wrażenie, że każdy widzi moje niezdarne człapanie i kurczowe trzymanie się Marty, nawet jeśli tylko mentalne. W końcu gasną światła. Jest okrutnie gorąco. Zaczyna grać muzyka, świetna muzyka. Oczywiście komórka odmawia posłuszeństwa, więc nie dowiem się, jak nazywa się kawałek, który tak bardzo mi się podoba. Zaczyna mi rosnąć ciśnienie. Wychodzą modelki. Ładne, nieładne, kwestia względna. Wszystko już było, ciężko kogokolwiek zaskoczyć. Elegancko, nowojorsko, wyrafinowanie ale z lekką pretensją do luzu (worki, dzianinki, etc.). Coraz goręcej. Torba jakby nabrała wagi. Światła gasną. Modelki znowu wychodzą. Za nimi projektanci. Wyglądają identycznie. Te same fryzury, ten sam fryzjer, cała modna Warszawa wygląda identycznie. Noszą to samo żeby podkreślić jak bardzo są różni? Nie wiem. Nie rozumiem. Wychodzimy. Small talk 1, small talk 2, i kolejne. W międzyczasie kolejka do baru. Nie jest łatwo- po raz kolejny ktoś mnie popycha, ktoś wpycha się przede mnie w drodze po drinka. Wymachuje rękoma pokrzykując, "Wojtek, a co dla ciebie? Poczekaj, tu będzie szybciej". Zamawia. Mam ochotę mu przyłożyć. Nie robię tego. Afera pt. pobiła makijażystę bo straciła cierpliwość nie jest mi teraz potrzebna. Zaczynam marudzić otwarcie. Marta zgadza się, że czas do domu. Nie wiem czy nauczę się "bywania". Pewnie będę musiała. 

Póki co, z radością wchodzę do domu kilka minut przed północą. Zdejmuję przeklęte buty, zakładam fartuszek (robię to rzadko, od wielkiego dzwonu), wstawiam wodę na makaron. Sparzam pomidory wyobrażając sobie miny modnych ludzi, na widok nielekkiej pasty na kolację po nocy. Raczej im się to nie zdarza. Pewnie dlatego nie zdarza im się wyglądać jak ja :-) Siekam czosnek i trochę cebuli. Rozgrzewam patelnię. Zaczyna pachnieć masłem i oliwą. Zaraz do zapachów dołącza czosnek. Czuję jak wszystko ze mnie schodzi. Wiem gdzie jestem i co robię. Gdyby pomidor i boczek wymagały zabawiania rozmową- nie ma sprawy. Dodaję kolejne składniki i mam nadzieję, że w świecie bywania też kiedyś będę mieć taką swobodę jak w kuchni. Będę wiedziała kto, z czym i dlaczego. Póki co, mam miskę makaronu. Nieprzyzwoicie dobrego, łatwego w przygotowaniu. Jem sama, ale dzisiaj mi to nie przeszkadza. Spójrzmy prawdzie w oczy, żadna ze mnie Alyssa Shelasky. Nie umiem brylować, nie ustawia się do mnie kolejka facetów. Ale chrzanić to- dzisiaj mam moją kuchnię i satysfakcję, że nareszcie rozgrzewam patelnię jak należy, a moje pomidory udusiły się bez zarzutu. Jutro nauczę się tych wszystkich innych rzeczy, poćwiczę w myślach small talk. Skoro opanowałam kuchnię, opanuję też salony. Najwyżej będę musiała zrobić to przez żołądek.



Banalna pasta by poczuć, że masz swoje miejsce na ziemi
2 porcje, przygotowanie 20 minut

150 g makaronu bucatini
1 łyżka oliwy z oliwek
2 łyżki masła
3 ząbki czosnku
1 cebula
kilka plastrów wędzonego boczku
3 dojrzałe pomidory
mały koncentrat pomidorowy
świeża bazylia
świeże oregano
garść czarnych oliwek
sól, pieprz, cukier do smaku

1. Wstaw wodę na makaron. Gdy się zagotuje- posól i wrzuć do garnka makaron. Gotuj al'dente. 
2. Cebulę i czosnek drobno posiekaj. Rozgrzej suchą patelnię. Gdy zobaczysz dymek, zmniejsz nieco gaz, dodaj oliwę n następnie masło. Na rozgrzanym tłuszczu smaż cebulę i czosnek aż staną się szkliste, a kuchnię wypełni aromat, jak z tradycyjnego włoskiego domu. Boczek posiekaj i dodaj do cebuli.
3. Pomidory sparz, obierz ze skórki, pokrój w kostkę i dorzuć na patelnię razem z koncentratem pomidorowym. Dopraw bazylią, oregano, solą i cukrem. Duś pod przykryciem aż pomidory zmiękną. Na koniec dodaj posiekane czarne oliwki i duś jeszcze chwilę.
4. Makaron wymieszaj z sosem. Dopraw świeżo zmielonym pieprzem. Podawaj z dużą ilością parmezanu lub mozzarelli. Nie martw się rzeczami, których nie rozumiesz. Jedz myśląc o wszystkich wspaniałych ludziach jakich spotkałaś. Nie płacz w talerz. Ci, którzy zniknęli nie są tego warci. 


1 komentarz:

  1. Brylowanie, bywanie... Na dluzsza mete - nudzi. W pewnym momencie, w kolejnym minimalistycznym barze/na otwarciu galerii/na pokazie mody, zdajesz sobie sprawe, ze to wlasciwie nic dla ciebie nie znaczy. Ze tak naprawde do niczego ci to nie jest potrzebne. I zostawiasz to za soba, szpilki zamieniasz na trampki, a kiecke na fartuszek. I jest dobrze. Jestes soba.

    OdpowiedzUsuń