wtorek, 8 listopada 2011

Malinowa krajanka i książka Łapanowskiego


 Najpierw ciastko. Bo jak się chce czytać książki, to trzeba mieć coś do jedzenia. A jak się chce czytać książki to absolutnie koniecznie trzeba mieć ciastko. Najlepiej takie, które można zrobić szybko. I które będzie słodkie, ale nie za słodkie. Tak w sam raz, żeby przy lekturze wsunąć dwa kawałki. Albo więcej. Zatem najpierw pieczemy, a potem czytamy o książce Grzegorza Łapanowskiego, całkiem niezłej, skądinąd.
Nie wykluczone, że ciasto zrobi wrażenie na twoich znajomych. Na Kaśce zrobiło. Któregoś razu gdy wróciła do domu, ja szalałam w kuchni. Nie byłam pewna co z tego ciasta wyjdzie, więc mówię Kaśce, że piekę jakieś takie dziwne ciasto. I że ma zjeść i ocenić. I ona teraz wszystkim opowiada, że pod hasłem "jakieś takie dziwne ciasto" kryje się kruche, z malinami i migdałami. I ze to skandal, bo nazwa uwłaczająca jakości. Więc oto i właściwa nazwa: 

Krajanka z malinami i migdałami
przepis na blachę 21 cm x 21 cm

120 g masła
1,5 szkl mąki krupczatki
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
1/2 szkl jasnego brązowego cukru
1/4 szkl drobnego cukru
1 duże żółtko
3/4 szkl posiekanych migdałów
3/4 szkl dżemu malinowego

1. Piekarnik rozgrzej do 180 st. C. W misce wymieszaj mąkę, sól i proszek do pieczenia. 

2. Masło i cukry ubij na wysokich obrotach miksera. Masa powinna być jasna i puszysta. Dodaj żółtko. Zmniejsz obroty i stopniowo dodawaj mąkę. Na koniec dorzuć migdały i wymieszaj.

3. Na dno kwadratowej formy wyłóż połowę ciasta. Dociśnij aby było równe. Na wierzch wyłóż dżem. Rozsmaruj zostawiając centymetrowy brzeg, inaczej owoce wypłyną podczas pieczenia i przykleją się do formy. Wierz posyp pozostałym ciastem, Delikatnie dociśnij, aby uformować jednolitą warstwę. Piecz ok 20 minut. Wystudź i krój superostrym nożem.

Grzegorz Łapanowski "Smakuje", wyd. G+J, 31,90 zł

 27 października wybrałam się z Kaśką na promocję debiutanckiej książki Grzegorza Łapanowskiego. Przyznam się bez bicia, że brak telewizji sprawia, że nie rozpoznaję gwiazd polskiej sceny kulinarnej. Ale jak dostałam zaproszenie, to trochę sobie podczytałam o autorze i wiedziałam, że:
Grzegorz Łapanowski dumny i blady.
- jest młody (ale szczęściem, starszy ode mnie)
- znany z DD TVN i kuchni.tv
- porównywany do Jamiego Olivera (jak mnie wkurzają takie porównania! czy my nie możemy mieć po prostu Kasi Figury i Łapanowskiego, zamiast polskiej Marylin i polskiego Jamiego?!)
- ekologicznie zakręcony, promujący organiczną żywność, etc. etc. (to chyba podstawa tych porównań do J.O. + fryzura)

W Etno pojawiło się sporo gości.
Książkę dostałam nieco wcześniej. Więc mogłam ją sobie obejrzeć, zanim mogłam sobie obejrzeć Autora. Oboje posiadają tę samą cechę: kompaktowe rozmiary :-) I chyba skromność. Bo Łapanowski był z lekka zakłopotany. A może po prostu robił to, czego się od niego oczekuje? Wszak debiutujący autor nie powinien być zbyt pewny siebie, prawda? Toż to skandal by był, jakby człek napisał jedną dobrą książkę i jeszcze miał czelność nie ukrywać samozadowolenia! Dobra, kończę się wyzłośliwiać. Teraz rzeczowo:

Menu Łapanowskiego.
Impreza odbyła się restauracji Etno w Warszawie. Lokal niewielki, w biurowcu na Grzybowskiej. A ludzi, jak na kubaturę knajpy, pojawiło się sporo. Był i Robert Sowa, i Hanna Szymanderska, i Tomasz Jakubiak, i sporo ludzi z wydawnictwa. O dziennikarzach, krewnych i znajomych i sławach, których nie rozpoznałam, nie wspominając. Najpierw mówiła agentka Łapanowskiego. Dość zabawnie, momentami z prztyczkiem w nos Autora. Domyślałam się, że wspólna praca nad książką, pod koniec musiała być uciążliwa. Potem mówił sam Autor. Mówił dość długo, dziękował wszystkim, od rodziców, przez Szymanderską, na sponsorach kończąc. Czyli standard: dziękuję Bogu, rodzicom i matce Whitney Houston. A potem 4 Ważne dla Autora Osoby czytały fragmenty książki. Z tych osób to znałam tylko Szymanderską. Ale z cytatami było dużo lepiej, bo jakimś cudem właśnie te fragmenty książki przejrzałam. Swoją drogą, dzięki Bogu i matce Whitney Houston, że w książce było coś więcej niż przepisy, bo ciężki by to był wieczorek literacki, na którym osobistości z powagą czytają przepis na wywar rybny czy kompot z suszu. Przeczytali. Starszy Pan powiedział, że jak jechał do Etno, to w radio podawali, że od dzisiaj w UK Jamiego Olivera nazywa się 'angielskim Łapanowskim'. Zgromadzeni uprzejmie się zaśmiali. Przywołany do tablicy Autor czuł się w obowiązku wytłumaczyć z porównań, więc opowiedział o ekologicznych produktach i czekającej nas epidemii otyłości wśród dzieci, pokazując za przykład (dziecka, nie epidemii) skądinąd uroczego syna znajomej. Dzieciak, jak na malucha z blond lokami przystało, skradł uwagę publiczności i obiektywy fotografów. Nie pozostało nic innego jak zaprosić na poczęstunek. Celowo używam tego słowa, bo ni chu-chu nie była to kolacja. Jak człowiek miał szczęście, to załapał się na to i owo. Ale w większości przypadków, załapał się na przepychanki, łokieć nieznajomego wciśnięty w twarz i grissini, które nie cieszyło się wielką popularnością. Wszystko inne zniknęło w okamgnieniu. A przepraszam, zostało jeszcze wyjątkowo słodkie ekologiczne wino z aronii (facepalm!). A teraz o najważniejszym.
KSIĄŻKA:

Dobrze wydana, bardzo ładnie sfotografowana książka i na dodatek tania! 31,90 w stosunku do 79,90 za Nigellę? Jak dla mnie bomba. Potrawy apetyczne. Niby proste, niby polska kuchnia. A jednak ni stąd ni z owąd, po partyzancku wyskakują takie kwiatki jak jagnięcina z kaparami, tagine ze śliwkami czy krem z topinambura ("Ej, Olka, wiesz co to jest topinambur?" zapytała skonsternowana Kaśka). Ale to dobrze, bo przecież nikt nie kupi książki z przepisami na schabowego i pieczoną szynkę. A przepis na carpaccio z sała i korzennego śledzia to bajka. Próbowałam na premierze, więc wiem (udało mi się pokonać łokcie, kolejki i generalne chamstwo przy korytku). 
Jednak najbardziej podoba mi się co innego. Język. Ta książka jest ładnie napisana. Nie ma żadnej pseudopoetyckiej grafomani. Jest prosto i konkretnie. Tym konkretniej, że mamy tabele sezonowości produktów, przepisy na podstawowe dania np. pasta fresca. I całkiem sporo osobistych wtrętów, ale nie ekshibicjonistycznych. No i motto, że w kuchni nie ma plagiatów i nikt nie ma na nią monopolu! Więc jest rodzinnie, ciepło i ekologicznie, bez zbytniego zadęcia. Podoba mi się i z chęcią będę obserwować dalsze poczynania. A póki co, zacznę szukać tego topinamburu (bulwa przypominająca skrzyżowanie imbiru z ziemniakiem, orzechowa w smaku) , bo brzmi nieźle.

Wnętrze mojego egzemplarza z autografem :)


8 komentarzy:

  1. To jedna z moich ulubionych krajanek, maliny i migdaly to para idealna :)
    A pana Lapanowskiego nie znam, ale tak na oko skojarzyl mi sie troche z Jamiem O.: mlody, sympatyczny, o lobuzerskim uroku... Takie ksiazkowe spotkania to fajna sprawa!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wstyd się przyznać ale krajanki jak dotąd nie robiłam, patrząc na twoją widzę że był to ogromny błąd !

    OdpowiedzUsuń
  3. zazdraszczam takiego spotkania. Ksiazke zamowilam juz jakis czas temu w Empiku ale bede mogla ja zobaczyc dopiero w swieta jak pojade do Polski :(

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Istotnie zgrałyśmy się z krajankami. Wygląda bardzo apetycznie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Na Targach też sprawiał wrażenie nieco zakłopotanego ;) Miałam książkę w ręku ale jakoś tak się stało...że jednak zrezygnowałam. Teraz chyba żałuję, zwłaszcza po Twojej recenzji ;)
    A nie wspomnę już o krajance - z takim kawałkiem słodkiego malinowego cudu jeszcze przyjemniej ją czytać...

    OdpowiedzUsuń
  6. nie no jasne, ludzie sie uparl:D
    nijak dla mnie Figura do marylin podobna za to Lapanowski do Oliver kropka w kropke, wyglad, ksiazki, filozofia, nawet walka o zdrowe stolowki w szkolach!?
    serio tego nie wizisz?

    Shogun

    OdpowiedzUsuń
  7. Szogun, no widzę. Ale dlaczego dla nas "polski Jamie Oliver" oznacza coś lepszego niż "Jamie Oliver"?

    OdpowiedzUsuń
  8. a tego nie wiem, a tak jest? że lepszy?:)
    Dla mnie po prostu schemat przejęty żywce z zachodu/północy.
    Tam się sprawdził to i u nas sprzedają.
    Wiadomo, pewnie coś dobrego przy okazji tego wyniknie - miejmy nadzieje - ale dziwie się, że tak łatwo to przeszło;)

    OdpowiedzUsuń