piątek, 7 października 2011

Podwieczorek książkowy z Sophie Dahl i Jamie Oliverem

Jamie Oliver "30 minut w kuchni" już niedługo w księgarniach. Sophie Dahl "Apetyczna panna Dahl" dostępna od ręki!

Normalnie organizuje się śniadania prasowe. Ale ja właśnie siedzę w pociagu, więc będę zajadać rogaliki, które ostały się ze śniadania i przeglądać moje dwa najnowsze nabytki. „30 minut w kuchni” Jamiego Olivera i „Apetyczna panna Dahl” Sophie Dahl. Obie dostarczyły mi niesamowitej radości. Pierwsza dldatego, że pokazuje, iż Jamie to coś więcnej niż zapita morda, bejsbolówka udawany cockney czyli mockney (akcent) i jedzenie ze stołówek. Za takiego go do tej pory miałam. Więc bardzo przyjemnie rozczarował propagując ideę domowych posiłków, samodzielnego gotowania i oszczędzania czasu. Bo o tym w skórcie jest ta książka. Dostajesz gotowe menu, więc nie musisz się zastanawiać, co do czego pasuje, przepis krok po kroku pomagający przygotować całą kolację, a nie poszczególne dania oddzielnie i ładne zdjęcia jako gratis. Wystarczy? Wystarczy. Są przepisy na makarony, ryby, tumsztyki, angielskie pikniki i uczty z tapas. Większość naprawdę ciekawa i prosta w przygotowaniu. Jest jeden mankament. Żeby faktycznie przygotować kolację w 30 minut, musisz mieć niezbędne sprzęty i akcesoria, któe Jamie wymienia na początku książki. Obowiązkowy jest blender, malakser, mikser, mikrofalówka. Ja mam tylko te dwa ostatnie, więc wszelkie siekania i rozdrabniania muszę robić ręcznie. Owszem blender mam, ale idiotka zakupiłam go w Carrefourze, bo był niedrogi (120 zł) i jest do nieczgo. Więc w efekcie wydam na blender ze 400 zł, bo następny jaki kupię będzie pożądny, a ten stary pójdzie do kogoś w dary. A mama mówiła, że mało kogo stać na kupowanie tanich rzeczy. Czas zapamiętać tę mądrość. Niemniej, jeśli masz wymagany sprzęcior, albo kuchcika, możesz ze stoperem w dłoni sprawdzać czas przygotowania całego posiłku. Idealna książka dla kuchennych laików, bo nie wymaga specjalnych technik, ani doskonałej organizacji pracy. Wystarczy, że umiesz czytać ze zrozumieniem. Jeśli zdałeś nową maturę z polskiego, to teoretycznie posiadasz tę umiejętność.
Z Sophie Dahl mam nieco większy problem. Bo kiedy obejrzałam jeden z jej programów na kuchnia.tv, pomyślałam: Ocho, kolejna dziewczynka chce zostać drugą Nigellą. Bo ci którzy widzieli ten program, muszą przyznać, że styl ma podobny. Seksbomba w kuchni strzelająca porównaniami i oczami, oblizująca palce i emanująca zmysłowością. To tak w skrócie. I teoretycznie powinno mi się to podobać, a jednak wyczuwam u niej pewną sztuczność. Dziecięcą egzaltację dziewczyny z dobrego domu, która wymyśliła sobie, że teraz będzie gotować. Na szczęscie papier dobrze filtruje tego typu zapędy. Książka jest matowa, lekko zadymiona. Jakby świat ogladany był spod półprzymkniętych powiek. I to mi się całkiem podoba. I jestem w stanie przymknąć oko na egzaltacje pt. wstań rano, urwij w ogródku trochę ziół, rzodkiewek i pomidorów i przygotuj uczte. Urok angielskiej klasy wyższej żyjącej w domach z ogrodami jakoś do mnie nie przemawia. Może dlatego tak się czepiam, że wiem iż program panny Dahl jest kręcony w studio, a nie w jej kuchni, jak zapewnia.
Podoba mi się podział dań na pory roku. W każdej sekcji jest 7 śniadań, lunchy i kolacji. A na koniec jeszcze garść deserów. Przyjemne, chociaż rozumiem dlaczego Sophie ma tylu przeciwników, co zwolenników. Zwłaszcza w Anglii. Nie macie wrażenia, że jak człowiek jest: modelką, pisarką, publicystką, kucharką i żoną Jamiego Culluma, to ma trochę za dużo tytułów w życiorysie. Może trzeba by z czegoś zrezygnować, żeby w innych rzeczach dojść do perfekcji? Człowiek renesansu to była fajna sprawa... w renesansie. Ja chyba wolę współczesny świat specjalizacji. A wy?
Ok, o samej książce: proste przepisy, zdrowo, a przynajmniej mniej kalorycznie niż u Nigelli. Bardzo podobają mi się pomysły na śniadania, bo z reguły książki kucharskie traktują je po macoszemu. A tutaj jest ich aż 28. Ładnie. A że niektóre są tak banalne jak bruschetta z mozzarellą? No cóż, może ktoś nie znał tego połączenia :-)
Generalnie sprawa wygląda tak: Jamie jest gwiazdą i produkuje inne gwiazdy. Dosłownie. Jego firma produkuje program telewizyjny Sophie, więc siłą rzeczy jego rekomendacja jest na okładce. Panna Dahl jest zaiste apetyczna, śliczna i urocza. A jakby do jej potraw dodać trochę zadziorności a ją nauczyć szybszego mówienia, byłaby idealna. (Słowem, powinna wrócić do dawnej imprezującej siebie, która ponoć miała romans z Mickiem Jaggerem i skandalizowała nagim ciałem w rozmiarze 42 na reklamach Opium.) A wy kogo wolicie? Sophie, Jamiego czy Nigellę*?

* Nareszcie doczekałam się polskiego przedruku „Jak zostać Domową Boginią”-- w księgarniach na początku listopada!

9 komentarzy:

  1. "zapita morda, bejsbolówka udawany cockney czyli mockney (akcent) i jedzenie ze stołówek" - chyba po raz pierwszy masz w ręku książkę Jamiego, że myślałaś o nim w ten sposób, doskonała jest na przykład "Każdy może gotować"

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zgodziłabym się ze stwierdzeniem, że Jamie ma "zapitą mordę" - raczej dość okrągłą buzię od zajadania się tymi swoimi wszystkimi specjałami! :)

    Ja także bardzo lubię książkę "30 Minute Meals" (mam ją już od jakiegoś czasu w wersji angielskiej), szczególnie podoba mi się w niej to, że Jamie naprawdę świetnie przemyślał proces przygotowywania tych posiłków i podzielił je na etapy.

    Sophie Dahl jest dla mnie trochę sztuczna, jej przepisy nie składają mi się w całość... ale z drugiej strony nigdy się nią aż tak nie interesowałam, więc może to dlatego:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ekhm...troche mi mowe odebralo, kiedy przeczytalam Twoje slowa na temat Jamiego... Ja mam wszystkie jego ksiazki (te, o ktorej piszesz juz od dawna) i nieco odmienne zdanie na jego temat. Nie ma dania, ktore by mi nie smakowalo a jego sposob gotowania i programy na kuchni tv. strasznie mi sie podobaja.

    Panny Dahl jeszcze w akcji nie widzialam. Mam tylko te ksiazke w wersji nimieckiej i musze przyznac, ze tez mi sie podoba. Na Nigelle czekam z niecierpliowscia. Z jej przepisow korzystam rzadko ale lubie miec jej ksiazki i ogladac jej programy. Na pierwszym miejscu jednak jest Jamie :))

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli chodzi o to, co napisałaś o Jamiem, to absolutnie nie mogę się zgodzić. On nie tylko potrafi gotować, ale ma w sobie niesamowitą energię i pasję. Poza tym swoją "sławę" wykorzystuje w celu rozpropagowania zdrowego, domowego jedzenia. Zdecydowanie jest numerem 1. dla mnie wśród kucharzy - Nigella jest ostatnimi czasy nieco sztuczna. Najbardziej lubiłam ją w pierwszy programie - Nigella Gryzie.
    Co do Sophie, to czekam z niecierpliwością ja jej książkę, a wtedy ocenię...

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla mnie Nigella nr 1 i bardzo się cieszę, że będzie tłumaczenie tej książki. Pani Dahl nie znam i choć często oglądam kuchnię tv jeszcze jej nie widziałam. Musze obejrzeć. Co do Jamiego to uważam,ze ma proste i smaczne dania lubię go oglądać ale nie za często bo trochę mnie meczy jego sposób bycia ale ogólnie lubię go :)

    OdpowiedzUsuń
  6. A najnowsza ksiazka Nigelli jest dostepna juz od jakiegos czasu w przedsprzedzy w pewnej bardzo znanej sieci sprzedazy ksiazek ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jamie i zapita morda? :D pamiętam go jeszcze z pierwszych programów, kiedy wyglądał jak dzieciak w kuchni i pomimo upływu lat pozostał w nim ten chłopięcy urok. Lubię go bardzo, z mężczyzn gotujących chyba najbardziej (obok Ramseya). Wśród kobiet niepodzielnie rządzi dla mnie Nigella, i zapewne skuszę się na kolejny polski przedruk jej książki. No i jeszcze uwielbiam Rachel Allen! Pannę Dahl widziałam raz w telewizji. Był to pierwszy i zarazem ostatni raz. Taka trochę lolitka w kuchni, no nie zaiskrzyło między nami :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Och, nie cierpię Nigelli - Jamie bardziej do mnie przemawia. A Sophie - słodka, idealnie wpasowana w królujący trend bożyszczy gotujących ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. No to wsadziłam kij w mrowisko. Programy Jamiego widziałam trzy (odcinki, nie serie). Jeden gdzieś tam na początku jego kariery-- nie zachwycił mnie, dwa następne niedawno. Z czego jeden dotyczył podróży po Ameryce, więc mi się spodobał z urzędu. "Zapita morda" to u mnie określenie pieszczotliwe. Chociaż wolę prawdziwych pijaków w stylu Bourdaina. Pewnie dlatego, że przeszłość heroinisty i marzenie o byciu gangsterem pociąga mnie bardziej niż Jamie-naprawiacz świata i szkolnych posiłków. Lubię moje czarne charaktery, które gdzieś tam w głębi mają coś dobrego, a nie takie oczywiste z sercem na dłoni i do rany przyłóż. Tak jak z labradorami-- zdecydowanie zbyt słodkie. Wolę rottweilery.
    A Nigella jest tak seksowna i piękna, że nie potrafię jej nie uwielbiać, chociaż faktycznie ostatnio robi się nieco sztuczna.

    OdpowiedzUsuń