Jamie Oliver "30 minut w kuchni" już niedługo w księgarniach. Sophie Dahl "Apetyczna panna Dahl" dostępna od ręki! |
Normalnie organizuje się
śniadania prasowe. Ale ja właśnie siedzę w pociagu, więc będę
zajadać rogaliki, które ostały się ze śniadania i przeglądać
moje dwa najnowsze nabytki. „30 minut w kuchni” Jamiego Olivera i
„Apetyczna panna Dahl” Sophie Dahl. Obie dostarczyły mi
niesamowitej radości. Pierwsza dldatego, że pokazuje, iż Jamie to
coś więcnej niż zapita morda, bejsbolówka udawany cockney czyli
mockney (akcent) i jedzenie ze stołówek. Za takiego go do tej pory
miałam. Więc bardzo przyjemnie rozczarował propagując ideę
domowych posiłków, samodzielnego gotowania i oszczędzania czasu.
Bo o tym w skórcie jest ta książka. Dostajesz gotowe menu, więc
nie musisz się zastanawiać, co do czego pasuje, przepis krok po
kroku pomagający przygotować całą kolację, a nie poszczególne
dania oddzielnie i ładne zdjęcia jako gratis. Wystarczy? Wystarczy.
Są przepisy na makarony, ryby, tumsztyki, angielskie pikniki i uczty
z tapas. Większość naprawdę ciekawa i prosta w przygotowaniu.
Jest jeden mankament. Żeby faktycznie przygotować kolację w 30
minut, musisz mieć niezbędne sprzęty i akcesoria, któe Jamie
wymienia na początku książki. Obowiązkowy jest blender, malakser,
mikser, mikrofalówka. Ja mam tylko te dwa ostatnie, więc wszelkie
siekania i rozdrabniania muszę robić ręcznie. Owszem blender mam,
ale idiotka zakupiłam go w Carrefourze, bo był niedrogi (120 zł) i
jest do nieczgo. Więc w efekcie wydam na blender ze 400 zł, bo
następny jaki kupię będzie pożądny, a ten stary pójdzie do
kogoś w dary. A mama mówiła, że mało kogo stać na kupowanie
tanich rzeczy. Czas zapamiętać tę mądrość. Niemniej, jeśli
masz wymagany sprzęcior, albo kuchcika, możesz ze stoperem w dłoni
sprawdzać czas przygotowania całego posiłku. Idealna książka dla
kuchennych laików, bo nie wymaga specjalnych technik, ani doskonałej
organizacji pracy. Wystarczy, że umiesz czytać ze zrozumieniem.
Jeśli zdałeś nową maturę z polskiego, to teoretycznie posiadasz
tę umiejętność.
Z Sophie Dahl mam nieco
większy problem. Bo kiedy obejrzałam jeden z jej programów na
kuchnia.tv, pomyślałam: Ocho, kolejna dziewczynka chce zostać
drugą Nigellą. Bo ci którzy widzieli ten program, muszą przyznać,
że styl ma podobny. Seksbomba w kuchni strzelająca porównaniami i
oczami, oblizująca palce i emanująca zmysłowością. To tak w
skrócie. I teoretycznie powinno mi się to podobać, a jednak
wyczuwam u niej pewną sztuczność. Dziecięcą egzaltację
dziewczyny z dobrego domu, która wymyśliła sobie, że teraz będzie
gotować. Na szczęscie papier dobrze filtruje tego typu zapędy.
Książka jest matowa, lekko zadymiona. Jakby świat ogladany był
spod półprzymkniętych powiek. I to mi się całkiem podoba. I
jestem w stanie przymknąć oko na egzaltacje pt. wstań rano, urwij
w ogródku trochę ziół, rzodkiewek i pomidorów i przygotuj uczte.
Urok angielskiej klasy wyższej żyjącej w domach z ogrodami jakoś
do mnie nie przemawia. Może dlatego tak się czepiam, że wiem iż
program panny Dahl jest kręcony w studio, a nie w jej kuchni, jak
zapewnia.
Podoba mi się podział
dań na pory roku. W każdej sekcji jest 7 śniadań, lunchy i
kolacji. A na koniec jeszcze garść deserów. Przyjemne, chociaż
rozumiem dlaczego Sophie ma tylu przeciwników, co zwolenników.
Zwłaszcza w Anglii. Nie macie wrażenia, że jak człowiek jest:
modelką, pisarką, publicystką, kucharką i żoną Jamiego Culluma,
to ma trochę za dużo tytułów w życiorysie. Może trzeba by z
czegoś zrezygnować, żeby w innych rzeczach dojść do perfekcji?
Człowiek renesansu to była fajna sprawa... w renesansie. Ja chyba
wolę współczesny świat specjalizacji. A wy?
Ok, o samej książce:
proste przepisy, zdrowo, a przynajmniej mniej kalorycznie niż u
Nigelli. Bardzo podobają mi się pomysły na śniadania, bo z reguły
książki kucharskie traktują je po macoszemu. A tutaj jest ich aż
28. Ładnie. A że niektóre są tak banalne jak bruschetta z
mozzarellą? No cóż, może ktoś nie znał tego połączenia :-)
Generalnie sprawa
wygląda tak: Jamie jest gwiazdą i produkuje inne gwiazdy.
Dosłownie. Jego firma produkuje program telewizyjny Sophie, więc
siłą rzeczy jego rekomendacja jest na okładce. Panna Dahl jest
zaiste apetyczna, śliczna i urocza. A jakby do jej potraw dodać
trochę zadziorności a ją nauczyć szybszego mówienia, byłaby
idealna. (Słowem, powinna wrócić do dawnej imprezującej siebie,
która ponoć miała romans z Mickiem Jaggerem i skandalizowała
nagim ciałem w rozmiarze 42 na reklamach Opium.) A wy kogo wolicie?
Sophie, Jamiego czy Nigellę*?
* Nareszcie doczekałam
się polskiego przedruku „Jak zostać Domową Boginią”-- w
księgarniach na początku listopada!
"zapita morda, bejsbolówka udawany cockney czyli mockney (akcent) i jedzenie ze stołówek" - chyba po raz pierwszy masz w ręku książkę Jamiego, że myślałaś o nim w ten sposób, doskonała jest na przykład "Każdy może gotować"
OdpowiedzUsuńNie zgodziłabym się ze stwierdzeniem, że Jamie ma "zapitą mordę" - raczej dość okrągłą buzię od zajadania się tymi swoimi wszystkimi specjałami! :)
OdpowiedzUsuńJa także bardzo lubię książkę "30 Minute Meals" (mam ją już od jakiegoś czasu w wersji angielskiej), szczególnie podoba mi się w niej to, że Jamie naprawdę świetnie przemyślał proces przygotowywania tych posiłków i podzielił je na etapy.
Sophie Dahl jest dla mnie trochę sztuczna, jej przepisy nie składają mi się w całość... ale z drugiej strony nigdy się nią aż tak nie interesowałam, więc może to dlatego:)
Ekhm...troche mi mowe odebralo, kiedy przeczytalam Twoje slowa na temat Jamiego... Ja mam wszystkie jego ksiazki (te, o ktorej piszesz juz od dawna) i nieco odmienne zdanie na jego temat. Nie ma dania, ktore by mi nie smakowalo a jego sposob gotowania i programy na kuchni tv. strasznie mi sie podobaja.
OdpowiedzUsuńPanny Dahl jeszcze w akcji nie widzialam. Mam tylko te ksiazke w wersji nimieckiej i musze przyznac, ze tez mi sie podoba. Na Nigelle czekam z niecierpliowscia. Z jej przepisow korzystam rzadko ale lubie miec jej ksiazki i ogladac jej programy. Na pierwszym miejscu jednak jest Jamie :))
Pozdrawiam.
Jeśli chodzi o to, co napisałaś o Jamiem, to absolutnie nie mogę się zgodzić. On nie tylko potrafi gotować, ale ma w sobie niesamowitą energię i pasję. Poza tym swoją "sławę" wykorzystuje w celu rozpropagowania zdrowego, domowego jedzenia. Zdecydowanie jest numerem 1. dla mnie wśród kucharzy - Nigella jest ostatnimi czasy nieco sztuczna. Najbardziej lubiłam ją w pierwszy programie - Nigella Gryzie.
OdpowiedzUsuńCo do Sophie, to czekam z niecierpliwością ja jej książkę, a wtedy ocenię...
Dla mnie Nigella nr 1 i bardzo się cieszę, że będzie tłumaczenie tej książki. Pani Dahl nie znam i choć często oglądam kuchnię tv jeszcze jej nie widziałam. Musze obejrzeć. Co do Jamiego to uważam,ze ma proste i smaczne dania lubię go oglądać ale nie za często bo trochę mnie meczy jego sposób bycia ale ogólnie lubię go :)
OdpowiedzUsuńA najnowsza ksiazka Nigelli jest dostepna juz od jakiegos czasu w przedsprzedzy w pewnej bardzo znanej sieci sprzedazy ksiazek ;)
OdpowiedzUsuńJamie i zapita morda? :D pamiętam go jeszcze z pierwszych programów, kiedy wyglądał jak dzieciak w kuchni i pomimo upływu lat pozostał w nim ten chłopięcy urok. Lubię go bardzo, z mężczyzn gotujących chyba najbardziej (obok Ramseya). Wśród kobiet niepodzielnie rządzi dla mnie Nigella, i zapewne skuszę się na kolejny polski przedruk jej książki. No i jeszcze uwielbiam Rachel Allen! Pannę Dahl widziałam raz w telewizji. Był to pierwszy i zarazem ostatni raz. Taka trochę lolitka w kuchni, no nie zaiskrzyło między nami :)
OdpowiedzUsuńOch, nie cierpię Nigelli - Jamie bardziej do mnie przemawia. A Sophie - słodka, idealnie wpasowana w królujący trend bożyszczy gotujących ;)
OdpowiedzUsuńNo to wsadziłam kij w mrowisko. Programy Jamiego widziałam trzy (odcinki, nie serie). Jeden gdzieś tam na początku jego kariery-- nie zachwycił mnie, dwa następne niedawno. Z czego jeden dotyczył podróży po Ameryce, więc mi się spodobał z urzędu. "Zapita morda" to u mnie określenie pieszczotliwe. Chociaż wolę prawdziwych pijaków w stylu Bourdaina. Pewnie dlatego, że przeszłość heroinisty i marzenie o byciu gangsterem pociąga mnie bardziej niż Jamie-naprawiacz świata i szkolnych posiłków. Lubię moje czarne charaktery, które gdzieś tam w głębi mają coś dobrego, a nie takie oczywiste z sercem na dłoni i do rany przyłóż. Tak jak z labradorami-- zdecydowanie zbyt słodkie. Wolę rottweilery.
OdpowiedzUsuńA Nigella jest tak seksowna i piękna, że nie potrafię jej nie uwielbiać, chociaż faktycznie ostatnio robi się nieco sztuczna.